Ponieważ kurz emocji nieco opadł, chciałbym wrócić do istotnej ze względu na szerszy, społeczny kontekst, sprawy wykonywania przez firmę syna prezydenta Grzymowicza zleceń dla Urzędu Miasta. Stanowisko prezydenta Piotra Grzymowicza zawarte w piśmie adresowanym do Forum Rozwoju Olsztyna jest jasne.
Po pierwsze: żadne przepisy nie ograniczają możliwości ubiegania się o zamówienia publiczne przez firmy zarządzane przez krewnych prezydenta.
Po drugie: dobrze, że takie przepisy nie istnieją, ponieważ burzyłyby relacje społeczne oparte na zaufaniu.
Jednodniowy termin składania ofert też jest w porządku, pod warunkiem imiennego zaproszenia firm do udziału w postępowaniu o udzielenie zamówienia (tak, jak to miało miejsce z firmą syna prezydenta).
Nie ma więc wątpliwości: społecznicy z FRO, ze swoją wredną dociekliwością i oczekiwaniami przejrzystości procedur to reprezentanci mrocznej, pełnej podejrzliwości i braku zaufania do bliźniego wizji świata, która niszczy zaufanie i wiarę w czystość intencji rządzących.
Żeby chociaż intencje Bartka Biedziuka i jego kolegów były czyste. Ale gdzie tam! Profesor Gornowicz publicznie ujawnił, że tak naprawdę chodzi o nagonkę na prezydenta, i to na poziomie „dziadka z Wehrmachtu”. Dobra rada dla ludzi z FRO też się znalazła: zamiast knuć przeciwko naszemu prezydentowi, powinni, zgodnie ze swoją nazwą, zająć się rozwojem miasta.
Przepraszam za łatwo wyczuwalny ton ironii, ale trzymanie fasonu w trudnych sytuacjach nie jest najmocniejszą stroną prezydenta Grzymowicza. Nerwy puszczają zawsze wtedy, gdy społeczne zaangażowanie i dociekliwość wymykają się teatrowi ogłaszanych przez prezydenta konsultacji. Wtedy z ust prezydenta znika sztuczny grymas uśmiechu i pojawiają się na odlew rzucane oskarżenia i insynuacje. Nie inaczej jest w przypadku Forum Rozwoju Olsztyna. Sugerowanie, nie zajmuje się rozwojem miasta, że w działaniu kieruje się motywacjami politycznymi, to więcej niż bezczelność. Trudno bowiem w Olsztynie o drugie stowarzyszenie, które tak kompetentnie i z taką kulturą wobec władz Olsztyna zajmuje się społecznie jego problemami. Wystarczy przypomnieć propozycje FRO dotyczące innego przebiegu linii tramwajowej. Organizowane przez nich publiczne prezentacje i debaty, także z udziałem prezydenta i jego urzędników, były jak rzucanie grochem o ścianę, przez co dzisiaj mamy zniszczony handel na Kościuszki i zwartą ścianę samochodów z klnącymi w żywe kamienie kierowcami. Podobnych, adresowanych „na Berdyczów” inicjatyw FRO ma na swoim koncie wiele.
Dlatego odwoływanie się do relacji opartych na zaufaniu przy jednoczesnym odsądzaniu ludzi od czci i wiary za najbardziej elementarne formy publicznej aktywności nie tylko dyskredytuje to całe górnolotne ględzenie. Jest także oparte na błędnym założeniu, że w demokracji relacja władza-obywatel jest zbudowana na zaufaniu do władzy, gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie, czego dowodem liczne, instytucjonalne, społeczne i medialne formy kontroli władzy.
Odnoszę wrażenie, że prezydent Grzymowicz, odwołując się naiwnie do społecznego zaufania jako zasady ogólnej, ma raczej na myśli specjalny kredyt zaufania dla jego osoby. Nie jest to postulat bezsensowny, ale tylko w przypadku wytrwale budowanego kapitału społecznego zaufania. Czy prezydentowi Grzymowiczowi udało się taki kapitał zbudować? Nie chcę powtórnie przypominać zwykłych świństw dokonywanych pod jego parasolem, gdy opór wobec budowy spalarni i odpadowego monopolu wyszedł poza wyreżyserowane „konsultacje”. Konsekwentne blokowanie dostępu do dokumentów MPEC-u kryjących okoliczności narodzin piętrowej konstrukcji spalarniowego biznesu, brak winnych wadliwego wykonania ścieżki rowerowej nad Jeziorem Długim, ustawiony pod jednego wykonawcę przetarg na zainstalowanie olsztyńskich parkomatów.
Bez względu na to jak długa byłaby ta lista, nie jest ona równoznaczna z podejrzeniami o pomoc prezydenta Grzymowicza w wygraniu przetargu przez jego syna, czy też zatrudnienia jego synowej w Urzędzie Gminy w Stawigudzie. Chodzi o syndrom „oblężonej twierdzy” pojawiający się w obliczu zorganizowanej krytyki poczynań prezydenta. Zza jej murów wystrzeliwane są nie tylko mające razić FRO „ślepaki”, ale rażące naiwnością zapewnienia o niewiedzy miejskich urzędników na temat syna prezydenta, który krył się za nazwą firmy startującej do przetargu.
Istotną, podnoszoną przez prezydenta Grzymowicza kwestią jest szykanowanie na rynku pracy dzieci osób sprawujących władzę. Godząc się na wszystkie negatywne konsekwencje bycia osobą publiczną, wyraża on zdecydowany sprzeciw wobec wynikających stąd, negatywnych skutków dla dzieci osób sprawujących władzę.
To użalanie się nad losem dzieci VIP-ów pokazuje, że pan prezydent nie rozumie sytuacji w jakiej się znalazł w momencie wyboru na prezydenta miasta. Nie przyjmuje do wiadomości, że jawność zawodowych karier dzieci polityków mogących mieć wpływ na ich przebieg jest właśnie dlatego
potrzebna i uprawniona, ponieważ prawo nakazuje równo traktować wszystkich. Jedyną zatem formą społecznej kontroli pozostaje ocena moralna. Podobnie „pod górkę” mają dzieci artystów, trenerów, ludzi znanych w różnych dziedzinach życia. Rozpoczynając karierę w dziedzinach związanych z działalnością rodziców, znajdują się pod specjalnym, medialnym i społecznym nadzorem. Każdy krok na drodze ich kariery jest pilnie śledzony, a sukces musi być poparty rzeczywistymi, często większymi niż konkurencja, umiejętnościami. Z drugiej strony, dzięki koneksjom swoich rodziców, mają większe szanse przebicia się, pokazania, ile są warci. Jak w życiu: coś za coś. Owszem, ten konflikt interesów może rodzić przykre konsekwencje dla krewnych i „znajomych królika”. Jest na to tylko jedna recepta: niech każdy – politycy, dziennikarze, społecznicy – robi swoje. Na zmniejszenie tych dolegliwości FRO proponuje odpowiednie procedury. Prezydent Grzymowicz uważa, że wystarczy zasada: co nie jest zakazane, jest dozwolone. Ale działalność publiczna, zwłaszcza ta pochodząca z wyborów, to nie działalność gospodarcza. Tu brak akceptacji dla tego co dozwolone ma swoje konsekwencje.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość