Takiego „prezentu” na 35 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego nikt nie mógł się spodziewać.
Oskarżenie Józefa Piniora, legendy „Solidarności”, który zasłynął ukryciem przed komunistyczną bezpieką związkowych 80 mln zł. o korupcję i płatną protekcję wywołało, zwłaszcza w szeregach dawnej opozycji solidarnościowej, szok i konsternację.
Nie w samym oskarżeniu jednak tkwi główny problem, zwłaszcza że Pinior do winy się nie przyznaje, a w świetle prawa pozostaje osobą niewinną. Józef Pinior jest niewiarygodny nie z powodu postawionych mu zarzutów, lecz sposobu w jaki próbuje je podważyć.
Pokazywane we wszystkich telewizjach triumfalne opuszczenie sądu z podniesioną ręką, z palcami w literę „V”, to nadto czytelny sygnał, jakimi argumentami postanowił się publicznie bronić. Jego wypowiedzi, którym wtórowała żona, nie pozostawiały złudzeń: cała sprawa ma podłoże polityczne, a to, co się stało, przypomina czasy represji z którymi mieliśmy do czynienia w czasach PRL. Jeszcze gorzej, że kombatancką narrację zdesperowanego Piniora podchwyciło kilku jego kolegów z dawnej solidarnościowej i dzisiejszej opozycji, którym zupełnie nie przeszkadza, że początek sprawy byłego senatora Platformy Obywatelskiej i materiały w związku z tym zebrane sięgają rządów koalicji PO-PSL. Podobnie jak w przypadku Lecha Wałęsy, zwyciężyła pokusa instrumentalnego wykorzystania Józefa Piniora przeciwko politycznej konkurencji, biorąc górę nad elementarnym rozsądkiem i przyzwoitością, które nakazywałyby nakłonienie go do zachowania powściągliwości i umiaru wobec ciążących na nim zarzutów natury kryminalnej.
Smutnym, choć znaczącym epizodem sprawy Józefa Piniora jest reakcja Prokuratora Generalnego, Zbigniewa Ziobry. O ile można zrozumieć zdenerwowanie próbami obsadzenia Prawa i Sprawiedliwości w roli prześladowcy zasłużonego opozycjonisty, to absolutnie naganne jest publiczne straszenie ujawnieniem prokuratorskich akt sprawy Józefa Piniora.
Nie przypominam sobie, aby w III RP ktoś wcześniej posłużył się takim argumentem. To kolejna granica, która zadziwiająco łatwo, ale w sposób dotkliwy dla instytucji państwa, została przekroczona dla osiągnięcia chwilowego, podyktowanego bieżącymi interesami, celu. Bez refleksji ze strony prokuratora – polityka, jakie społeczne szkody wywołuje świadomość możliwości upublicznienia szczegółów prokuratorskiego śledztwa.
Zaplanowanie na 13 grudnia antyrządowych marszów „w obronie demokracji” to taki sam obciach, jak sugerujące ciągłość męczeństwa, „zwycięskie” palce Piniora. Albo zupełnie przypadkowo zaplanowana na ten dzień debata w Parlamencie Europejskim nad stanem demokracji w Polsce. Zastanawiam się, jaką lepszą Polskę mogą zaproponować ludzie, którzy w swojej zapalczywości i tęsknocie za utraconą władzą porzucili umiar i stracili wrażliwość tak dalece, że dzień żałoby i pamięci o ofiarach stanu wojennego, kiedy po mszach rocznicowych ludzie dawnej opozycji dzielą się opłatkiem, uznali za dobrą okazję do „walki o demokrację”. Podzielam zdanie Wujca, Kijowskiego czy Frasyniuka, że system sprawowania władzy w dzisiejszej Polsce ma wiele wspólnego z czasami komuny. Ale przecież nie z powodu nagłego, ustrojowego puczu Prawa i Sprawiedliwości! Raczej dlatego, że po 1989 roku „rewolucjoniści odziedziczyli cechy ustrojowe poprzedniego systemu”, gdzie także panowały niepodzielne rządy partii i zasada: kto ma władzę, ten ma rację. Partyjniactwo, wodzowski system zarządzania państwem i społeczne podziały o jakich komunistom się nie śniło, to przecież nie „zdobycze” ostatniego roku, lecz odziedziczona po poprzednikach z PO i twórczo kontynuowana praktyka rządzenia państwem. Wartość dodana przez ludzi Platformy to niespotykana dotychczas osobista pazerność w służbie dobra wspólnego. Nawet spór o Trybunał Konstytucyjny, sprzedawany Polakom jako „walka o demokrację”, to w rzeczywistości rozpoczęty przez PO i zwycięsko kontynuowany przez PiS, wyścig o partyjne przejęcie tej ważnej instytucji. Nie o demokrację w nim chodzi, lecz o znane już za komuny rządy partyjnych prawodawców, które zastąpiły, zapisane w Konstytucji, rządy prawa (co zdecydowanie ułatwia fakt, że tą fundamentalną różnicę już mało kto rozumie)
Kilka dni przed 35 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego telewizja publiczna wyemitowała program poświęcony bardowi Solidarności, Przemysławowi Gintrowskiemu. Ludziom Solidarności nie trzeba przypominać, ile znaczył dla nas jego charakterystyczny, zachrypnięty głos.
Gintrowski trudno się odnajdywał w III RP nie tylko dlatego, że na dotychczasowy rodzaj twórczości nie było popytu. Jego problem polegał na tym, że zbyt serio potraktował przesłanie swoich piosenek i nie godził się na elastyczność jaką wykazywało coraz więcej osób z jego otoczenia. Kiedyś śpiewał: „Polityka to w krysztale pomyje”, wierząc zapewne, a z nim wielu z nas, że w demokratycznym raju poziom pomyj znacząco spadnie. Tylko z takimi marzeniami tamta walka przecież miała sens. Dziś już wiemy, że pojemność demokratycznym kryształu polityki nie zna granic.
Piosenki zmarłego 4 lata temu Przemysława Gintrowskiego niepokojąco zyskują na aktualności. Choć stan wojenny to odległa przeszłość, to dziś znów żyjemy, jak w „domu dla psychicznie i nerwowo chorych”. Teraz śpiewamy w kościołach „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”, ale modlitwa Gintrowskiego: „Chroń mnie Panie od pogardy, od nienawiści broń mnie Boże” przydaje się jak nigdy dotąd.
„A mury rosną, rosną...”, choć im „wyrwano zęby krat”. Dokładnie tak, jak przewidział inny bard Solidarności, Jacek Kaczmarski, którego kiedyś rozumieliśmy jak chcieliśmy, a teraz słuchać już nie chcemy.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość