Gdy mówimy demokracja, to myślimy: kapitalizm. Symbioza tych dwóch idei jest dla przeciętnego człowieka tak oczywista, że łączy się w jedną, nierozłączną całość. Jednak prawda jest nieco bardziej skomplikowana. W rzeczywistości kapitalizm, popularnie nazywany wolnym rynkiem, jest dla demokracji nie tylko wybawieniem, ale także niezbędnym ograniczeniem demokratycznego decydowania o własności, pieniądzu, cenach i płacach. To nie demokracja, ale składająca się na kapitalizm symbioza wolności, wiary i pracy okazała się najskuteczniejszym w historii motorem postępu i budowy potęgi Europy. Ani w Anglii, ani gdziekolwiek indziej, kapitalizmu nie wprowadzono w sposób demokratyczny. Ale to właśnie za sprawą demokratycznych polityków, ich podyktowanego bieżącymi kalkulacjami brakowi odpowiedzialności zawdzięczamy, że kapitalizm jest dzisiaj w defensywie.
Można się cieszyć odpowiedzialnością Szwajcarów, którzy w referendum odrzucili właśnie możliwość otrzymania od państwa tzw. gwarantowanego dochodu podstawowego w kwocie 2,5 tyś franków miesięcznie (prawie 10 tys. zł.) niezależnie od tego, czy pracują, czy nie. Ale stało się tak głównie ze strachu przed najazdem na Szwajcarię imigrantów z całego świata. Jednak z przeprowadzonych w sześciu największych krajach UE badań wynika, że za podobnym rozwiązaniem opowiedziałaby się zdecydowana większość. W Polsce jest to „skromne” 63 proc. i zdaniem wielu ekonomistów i polityków kolejne próby realizacji tej utopii to tylko kwestia czasu.
Inne obszary cofania się kapitalizmu to, niestety, już rzeczywistość. Europejskie larum z powodu grożącego Brexitu Wielkiej Brytanii z UE to nerwowa reakcja na rezultat, bez głębszej refleksji na temat przyczyn rozlewającego się od lat z kierunku Brukseli wielopostaciowego, krępującego ludzką inicjatywę i przedsiębiorczość, utopijnego socjalizmu.
Olbrzymie poparcie i możliwość wybrania Donalda Trumpa na prezydenta USA komentowana jest jako ludowa rebelia przeciwko rządzącemu dotychczas Ameryką establishmentowi. Nikt nie ma wątpliwości, że jej podłożem jest trwający od 2008 roku kryzys ekonomiczny za który jednak nie odpowiada kapitalistyczny wolny rynek, ale agencje rządowe. To one udzielały kredytów, a potem te wierzytelności sprzedawano bankom inwestycyjnym, które robiły z tego papiery strukturyzowane i pchały dalej. To wprowadzenie rządowej regulacji wymuszającej na instytucjach finansowych udzielanie pożyczek osobom nie mającym zdolności kredytowej doprowadziło do późniejszego krachu, ale wcześniej, sztucznie pompując wskaźniki wzrostu gospodarczego, pozwoliły na całkiem namacalne, polityczne zyski.
Kolejny, wrogi kapitalizmowi, demokratyczny punkt zapalny, to Francja, ze swoimi obłędnymi, krepującymi gospodarkę regulacjami rynku pracy. Na ten stan zapracowały całe pokolenia wybieralnych, politycznie wielobarwnych, ale jednomyślnie etatystycznych cwaniaków, których dziesiątki lat wychowywania społeczeństwa na antagoniźmie wobec kapitalizmu i kapitalistycznych burżujów wpuściło Francję w pułapkę bez wyjścia.
W Polsce tradycyjnie centralnym obszarem porażki kapitalizmu z demokracją jest czarny Śląsk. Kolejne miliardy złotych podatników wpadające nieustannie w tą czarną dziurę socjalizmu to w rzeczywistości ukryta dotacja do władztwa kolejnych, rządzących partii politycznych. Ostatnim, twórczo realizowanym pomysłem obecnej władzy na zapewnienie sobie politycznego spokoju od zagrożonej strajkami południowej flanki jest dorzucenie jego kosztów do naszych rachunków za prąd. Oczywiście bez wyodrębnienia na nim pozycji: dotacja do górnictwa. Na początek udziałowcy powstałej w tym celu Polskiej Grupy Górniczej, czyli Energa, PGE i PGNiG Termika dorzucą do tego interesu 1,8 mld. Akcje Energi już poleciały z 30 na 9 zł, ale przecież za ich właścicielami, cwanymi dorobkiewiczami, demokracja łez specjalnie lała nie będzie.
Innym obszarem gospodarki gdzie rynek bez państwowych urzędników nie daje sobie rady to budownictwo mieszkaniowe. Dlatego program Mieszkanie+ przewiduje, że wybudują oni na gruntach Skarbu Państwa kilkuset tysięcy mieszkań, co uczyni z państwa polskiego konkurenta i jednego z głównych graczy na rynku nieruchomości. Oczywiście z tą samą co zawsze przy wielkich socjalistycznych budowach wiarą, że ten jeden, jedyny raz, w klimacie dobrej zmiany, obejdzie się bez długiego katalogu zwyczajowych patologii.
Także z wiary w dobrodziejstwo państwowego interwencjonizmu na tysiącach hektarów zrabowanej wcześniej przez komunistów ziemi, utworzono ogromne państwowe latyfundium nazwane Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa. Od ćwierćwiecza gospodarzą na nim kolejne pokolenia partyjnych działaczy oraz ich totumfaccy, z twardym zamiarem kontynuowania tego procedery do końca świata i jeden dzień dłużej. Z tą jedynie różnicą, że komuniści tłumaczyli to ideologicznym brakiem zaufania do tutejszych kułaków, a demokraci strachem przed kułakami obcymi.
Z potrzeby demokratycznego wsparcia dla kulejącego rynku mamy gęstą sieć Wolnych Stref Ekonomicznych. W każdej z nich partyjni urzędnicy, opłacani za niewyobrażalnie wielkie dla przeciętnego człowieka pieniądze pilnują, aby wolność od obciążeń podatkowych nielicznych odbijała się czkawką ich pozostającej poza Strefą konkurencji. Uczynienie z Polski jednej wielkiej wolnej strefy ekonomicznej oczywiście nie wchodzi w grę, bo choć byśmy mieli w ten sposób tak bliską demokracji równość, ale z defektem nie pozwalającym na godziwe życie awangardy demokracji.
Teoria o wyższości demokracji nad wolnym rynkiem ma także swoich licznych wyznawców w naszym najbliższym otoczeniu. Przypadek monopolu śmieciowego ustanowionego głosami radnych 37 okolicznych gmin, jest naszym czytelnikom doskonale znany. Jego konstrukcja, niczym przysłowiowego cepa, jest ujmująco prosta: do wybudowanego za ponad 200 mln publicznych pieniędzy Zakładu Gospodarki Odpadami Komunalnymi zwożone są obowiązkowo śmieci z 37 gmin. To daje spokój od nachalnej, prywatnej konkurencji, która, jeśli wcześniej nie wyginie, w sytuacjach awaryjnych może liczyć na skapnięcie czegoś z urzędniczego, przeładowanego śmieciami stołu. Zabezpieczając monopolistę od konkurencji nie zapomniano o gwarancji jego spokoju finansowego, który ma zabezpieczyć obowiązek solidarnego pokrycia ewentualnych strat z budżetów 37 gmin-udziałowców.
Zgoła inaczej bez zbędnego rozgłosu, „po wielkiemu cichu” można powiedzieć, na obrzeżach konkurencyjnego rynku działa sobie w Olsztynie firma Hotele Olsztyn Sp. z o.o. , której jedynym udziałowcem jest Skarb Państwa. To spadkobierca powołanego jakieś dwadzieścia lat temu przez wojewodę Janusza Lorenza, na bazie majątku Skarbu Państwa, Przedsiębiorstwa Usług Hotelarskich i Mieszkaniowych. Sprzedaż jego kolejnych składników pozwoliła żyć z tego przytuliska kolejnym pokoleniom różnopartyjnych działaczy. Dzisiaj, poza wynajmem lokali mieszkalnych oraz innych nieruchomości, podstawową działalnością Hoteli Olsztyn jest, jak sugeruje nazwa, działalność hotelarska i gastronomiczna prowadzona na bazie Hotelu Kopernik i hostelu Astronom. Czując powiew odrywającej od koryta wyborczej zmiany warty, działacze PO próbowali firmę po swojemu sprywatyzować, ale ta została obecnie wstrzymana. Co dowodzi, że państwowa konkurencja w dziedzinie hotelarstwa nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Powyższe przykłady, od globalnych zaczynając, a na lokalnych kończąc, to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Politycy demokratyczni, zamiast wspierać kapitalizm dobrym, zabezpieczającym bezpieczeństwo obrotu gospodarczego prawem, systematycznie niszczą jedyną, zdrową gałąź na której wspólnie siedzimy. Najbardziej widoczną i namacalną, zwłaszcza dla przyszłych pokoleń, miarą zaniku odpowiedzialności jest nieustannie powiększający się dług publiczny. Nic dziwnego, że rezultatem takiego kształtowania antykapitalistycznej świadomości jest nie tylko zatarcie napędzającego od wieków cywilizację zachodnią kapitalistycznego motoru, ale także zanik wiary, że jedynym źródłem bogactwa jest praca.
W 1982 r. Jerzy Urban, ówczesny rzecznik rządu stwierdził, że „władza sama się wyżywi”. Komunistyczna władza jednak padła, bo w przeciwieństwie do niej, Polacy wybrali kapitalizm. Dzisiaj wiara demokratycznych rządów, nie tylko polskich zresztą, we własną samowystarczalność znów jest bliska Urbanowi. Z tą tylko smutną różnicą, że dzisiaj 63 proc. Polaków wierzy, że możliwe jest życie na koszt rządu. Powrót komuny? Nic podobnego. Witajcie w prawdziwej demokracji!
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość