Poseł Stanisław Żelichowski ma 71 lat. Gdyby ogłosił, że oddaje pierwsze miejsce na liście PSL do parlamentu młodszej o 33 lata Urszuli Pasławskiej, to taka decyzja nikogo by nie zdziwiła. Ale poseł Żelichowski, w-ce przewodniczący Rady Naczelnej PSL i prezes zarządu wojewódzkiego tej partii, obwieścił na łamach Gazety Olsztyńskiej, że czerwoną latarnią listy został z powodu parytetu płci, ale niestety nie tej, którą on reprezentuje.
Ponieważ według dziennikarza GO była to wypowiedź żartobliwa, to przypomniał mi się dowcip o wilku i uciekającym przed nim zającu. Na widok zająca, który wyrżnął głową w kamień i leżał martwy z wyszczerzonymi zębami wilk powiedział: śmiej się zając śmiej, ale zdrowo się p....
Nie wiem, czy start z ostatniego miejsca skończy się dla pana Żelichowskiego polityczną śmiercią, ale wątpię, aby było mu z tego powodu do śmiechu. W latach siedemdziesiątych, gdy pan Żelichowski rozpoczynał karierę polityczną w ZSL, a zwłaszcza w latach 1985 – 89, kiedy to był posłem tej partii, teorii o zaostrzaniu się walki o równość w miarę rozwoju socjalizmu nikt już nie brał na serio, a dyskryminację klasową, jako rekompensatę dziejowych krzywd proletariatu, dawało się w schyłkowej komunie skutecznie omijać.
Ewolucja „naszej" demokracji ma kierunek odwrotny. Walka o demokratyczną równość, rozumianą do niedawna jako równość wobec prawa, zaostrza się w miarę upadku systemu i staje się demokracją skrajną, już przez Arystotelesa nazywaną tyranią. „Równościowe" parytety to nic innego jak nowa forma dyskryminacji, tym razem według kryterium płci, której przyświeca ten sama, utopijna wiara w możliwość zbudowania lepszego świata na fundamencie świeckiej doktryny wskazującej ścieżki zbawienia ludzkości. Jednak zanim prorocy nowego ładu oraz ich idee znajdą się na śmietniku historii, górę biorą całkiem realne i przyziemne interesy: awangardy proletariatu za komuny i feministycznych aktywistek za demokracji.
Choć słowo „parytety" kojarzy się dzisiaj z wyrównywaniem dziejowych krzywd wyrządzonych kobietom przez mężczyzn, to termin ten jak ulał pasuje do sytuacji, gdzie parytet płci zastępuje parytet władzy i znajomości. Opisywany ostatnio na naszym portalu przypadek Mai Antosik, radnej Rady Miasta, to twórcze połączenie parytetu płci, gdy pani Antosik, jeszcze niedawno obyczajowa rewolucjonistka Ruchu Palikota, przydała się jako kobieta i ludowa konserwatystka na liście samorządowej PSL, i teraz, kiedy to PSL przydał się pani radnej, gdy ta poszukiwała pracy. Ale zostawmy panią Antosik. Te kilka nazwisk „paryteciarzy" związanych z obecnym układem władzy w ratuszu, które padły przy okazji zatrudnienia w Urzędzie Marszałkowskim radnej Antosik, to kropla w morzu zaciągu ostatnich 25 lat „wolności".
„25 lat parytetów władzy i znajomości w urzędach naszego miasta".
Praca pod takim tytułem byłaby dla świadomości ogółu niezwykle pożądana, ale z pewnością nikt unijnych, ani żadnych publicznych pieniędzy na nią nie wyda. Realne możliwości przekopania się przez taki gąszcz parytetowych powiązań przyniosłoby jedynie obraz szczątkowy, ale dałoby wiele do myślenia nad pogłębiającą się zapaścią gospodarczą naszego regionu i jego wzrastającym udziale w polskiej biedzie. Rzecz jasna żadnych sensacyjnych wniosków, by nie było. Ot, znana od dawna w ekonomii zasada, że bogactwa nie tworzą darowane pieniądze, lecz efektywna praca. A tej u nas jak na lekarstwo. Brak wiary, że po ten ograniczony kąsek można sięgnąć w sposób uczciwy, licząc na premię kompetencji i pracowitości, rodzi podobnie destrukcyjne procesy jak korupcja w biznesie. W obu przypadkach z kraju (rynku) wypychani są ludzie najzdolniejsi i przedsiębiorczy, a ich miejsce zajmują ludzie z parytetu władzy i znajomości, co dla ogółu oznacza biedę, drożyznę i kiepską jakość usług. Tacy ludzie jak Jacek Protas, z ich opowieściami i wyliczeniami zbawiennych skutków rozdawanych przez niego „środków", to postaci groteskowe, jakby żywcem przeniesione z podręczników ekonomii socjalizmu, z jego wielkimi budowami, gdzie liczyło się to, „co widać", bez zrozumienia skutków tego, czego „nie widać". Pytanie, ilu znajomych królika i z jakim skutkiem dla regionu, zatrudnił podczas 10 lat marszałkowania, Jacek Protas przyjąłby bez zrozumienia, za to z tym samym świętym oburzeniem z jakim traktuje krytykę Zimnych Term i lotniska w Szymanach.
O kulisach parytetów płci oraz władzy i znajomości w Olsztynie głośno, czyli w mediach, zwłaszcza publicznych, raczej się nie mówi. Co zresztą zrozumiałe, bo tam także „sami swoi". Dlatego należy docenić, choć wypowiedziane z miną „śmiejącego" się zająca, uwagi Stanisława Żelichowskiego na temat miejsca jego płci w systemie demokratycznej równości. Obawiam się, panie pośle, że na zmianę kierunku się nie zanosi. Parafrazując klasyka, systemy polityczne zaczynają zwykle z dużą werwą, ale kończą na ogół żałośnie, choć nie wszystkie tak szybko jak komunizm i demokracja. Pan Leszek Miller coś o tym wie.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość