Od ćwierćwiecza kolejni mężowie opatrznościowi naszego województwa kombinują, jak nas wyrwać ze strefy gospodarczego skansenu i ślepego zaułka kulturowego zaścianka. Pamiętam kierunek na uprzemysłowienie, rozwój rolnictwa, turystykę czy polską Dolinę Krzemową. W sześciolatce 2015 – 2020 urzędnicy też na coś postawili, jednak wrony nie słuchają i u nas po staremu zawracają.
Hans-Paul Burker, przewodniczący rady nadzorczej Boston Consulting Group twierdzi, że „konkurencja o inwestorów i pozycję Doliny Krzemowej toczy się pomiędzy miastami i aglomeracjami, a nie całymi państwami". To konkretne miasta i regiony przyciągają dzisiaj talenty, inwestorów i nowatorskie start – upy. Dlaczego zatem u nas kierunek jest odwrotny? Dlaczego nikt nas na Warmii nie szuka, a najbardziej przedsiębiorczy zaczynają karierę od kombinacji, jak najdalej dać stąd nogę? Dosadną i treściwą odpowiedź nasuwa znane powiedzenie: „biednyś, boś głupi – głupiś, boś biedny". Banałem jest stwierdzenie, że największym kapitałem zapewniającym rozwój miast, regionów i państw jest kapitał ludzki. To on decyduje o przepaści jaka dzieli poziom życia przeciętnego Szwajcara czy Duńczyka i Rosjanina. Podziały te widać także w obrębie państw. Najbardziej znanym przykładem są dysproporcje pomiędzy północnymi i południowymi Włochami, a i w Polsce miniony czas nie zatarł kapitału wielkopolskich doświadczeń wyniesionych z pruskiego zaboru.
Historyczne powody, dla których ten najważniejszy kapitał jest w naszym regionie szczególnie niski, są znane i wielokrotnie opisane. Jak zatem wyrwać się z zaklętego kręgu przytoczonego powyżej powiedzenia? Odpowiedź wydaje się prosta: należy zacząć od początku. Od radykalnych zmian systemu nauczania, który jest praprzyczyną wszystkich naszych niepowodzeń. Zmian, które leżą w zakresie naszych lokalnych, zgodnych z prawem, możliwości. Najczęściej lamentujemy nad kolejnymi, zamykanymi z przyczyn ekonomicznych, małymi szkołami wiejskimi. To niewątpliwie lament słuszny, ale tylko w niewielkim stopniu dotyka istoty problemu kreowanego przez państwowe szkolnictwo. Problemu, a ściślej mówiąc jego kolejnego wcielenia, któremu na imię: urawniłowka. Tym razem demokratyczna i dodatkowo śmiertelnie zainfekowana edukacją bazującą na testach i korporacyjnych przywilejach Karty Nauczyciela.
Kolejne, odgórne reformy szkolnictwa spowodowały, że system edukacji stał się tworem skostniałym i zamkniętym, a w konsekwencji „produkującym" zamknięte umysły swoich wychowanków. Tak więc recepta jest prosta. Systemowi edukacji należy przywrócić życie. Należy uczynić go elastycznym, czyli dostosowanym do zróżnicowanej natury, zdolności i możliwości uczniów. Bo system nauczania ślepy na jednostki najzdolniejsze, marnujący potencjał ludzi obdarzonych ponadprzeciętnymi zdolnościami, to sabotaż w czystej postaci. Takie zadanie miała spełnić szeroko omawiana w latach dziewięćdziesiątych idea bonu oświatowego, ale ministerialni urzędnicy szybko jej łeb ukręcili, bo zagrażała podzieleniem się władzą nad systemem z rodzicami. Dzisiaj nic się nie zmieniło. Nadal warunkiem jakiejkolwiek zmiany na lepsze jest system wymuszający konkurencję między szkołami. System, który zróżnicuje jakościową ofertę szkół i da rodzicom możliwość realnego wpływu na kształcenie swoich dzieci.
W Olsztynie dobry początek w tym kierunku poczyniono za prezydentury Czesława Jerzego Małkowskiego, kiedy to przekazano budynek Gimnazjum nr 3 stowarzyszeniu założonemu przez dyr. Janusza Rączkiewicza. Dzięki tej odważnej decyzji mamy publiczną, świetnie zorganizowaną szkołę, o odmiennym, innowacyjnym modelu edukacyjnym. Nie przez wszystkich akceptowanym, ale dającym realne możliwości wyboru. Łatwo wyobrazić sobie dalekosiężne, pozytywne skutki rozpowszechnienia takiego zróżnicowanego systemu zarządzania olsztyńskimi szkołami. W takim systemie znaleźliby sobie miejsce zarówno ci, dla których nauka nigdy nie będzie mocną stroną, jak i tacy, których właściwym przeznaczeniem jest maksymalne wykorzystanie możliwości danych przez Stwórcę. To także jedyna dziś metoda na uwolnienie szkół od zabijającego jakość nauczania gorsetu Karty Nauczyciela i zdjęcie części dławiących budżet miasta wydatków na oświatę. System, którego celem nadrzędnym jest maksymalne wykorzystanie potencjału młodzieży jest w stanie diametralnie zmienić oblicze miasta i objętego jego oddziaływaniem regionu w ciągu dwóch pokoleń. Warunek kolejny i niezbędny, to zamiana ilościowych mocy kortowskiej fabryki magistrów na godną miana Uniwersytetu i odpowiadającą nowym wyzwaniom, jakościową ofertę dla absolwentów szkół średnich z całej Polski, którzy zrozumieli, że studia łatwe i przyjemne to zwykłe oszustwo i strata czasu (zresztą i tutaj, dzięki utworzonemu przez profesora Maksymowicza Wydziałowi Nauk Medycznych, jest na czym się wzorować). Dopiero w takim otoczeniu sensowna i celowa może być rola niedawno wybudowanego Parku Technologicznego.
Nietrudno dostrzec, że całość tej edukacyjnej układanki ma na celu maksymalne pomnożenie i zatrzymanie na miejscu najcenniejszego, ludzkiego kapitału. Tylko on może odwrócić kierunek ruchu, tworząc wewnętrzny potencjał i zainteresowanie nami świata zewnętrznego.
Mam oczywiście świadomość, że wyrwać się z zamkniętego kręgu głupoty i biedy nie jest łatwo. Czy w olsztyńskim ratuszu jest z kim o tym rozmawiać? Za Gierka Jan Pietrzak miał dylemat, „jak budować drugą Polskę z pierwszą żoną". Z polską szkołą jest podobnie. Jak chronić przed nią nasze dzieci, skoro ta sama szkoła zdążyła skutecznie przeszkodzić politycznym elitom w edukacji? Łatwo nie będzie, ale próbować trzeba.
Bogdan Bachmura
(tekst ukazał się w lutowym miesięczniku "Debata")
Skomentuj
Komentuj jako gość