Od ostatnich wyborów prezydenckich minęły cztery lata, a w Olsztynie jakby czas się zatrzymał. Spośród siedmiu kandydatów pięciu robiło za tło starej rywalizacji Grzymowicz – Małkowski. To kolejność zachowana przez wzgląd na urzędującego prezydenta, bo głównym punktem odniesienia w tej rywalizacji był były prezydent Czesław Małkowski. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby Małkowski zgodził się na propozycję poparcia w wyborach Andrzeja Ryńskiego. Taki scenariusz Ryńskiego i tak by nie zbawił, bo jego czas już dawno minął, ale na górze wyborczej piramidy przed drugą turą znalazłby się zdecydowanie Piotr Grzymowicz. Gdy po opublikowanym kilka miesięcy temu, niezwykle obiecującym dla Małkowskiego sondażu, ten zwietrzył swoją szansę na sukces, bieg spraw został przesądzony.
Cztery lata temu korzystny dla Małkowskiego trend w drugiej turze wyborów udało się odwrócić dzięki dwóm dużym akcjom społecznym. Tym razem sytuacja jest dużo trudniejsza, bo po czterech latach szansy jaką dostał prezydent Grzymowicz i politycznej nieobecności Małkowskiego, przewaga tego drugiego będzie trudna do odrobienia. Nic dziwnego, że znajdziemy się powtórnie, za sprawą Czesława Małkowskiego, na ustach całej Polski. I wcale nie złączeni, jak głosił w kampanii, a kolejny raz za jego sprawą podzieleni z trudną do odrobienia szkodą wizerunkową.
Choć to mocne porównanie, to najbardziej znanym (choć nie jedynym w historii demokracji), pomocnym w zrozumieniu fenomenu Czesława Małkowskiego przykładem jest casus Adolfa Hitlera. W obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z rodzajem świeckiego kultu, zbiorową wiarą, która wykracza poza zwykłe granice racjonalności i możliwości przekonywania. Zbiorowego zaczadzenia, impregnowanego na najdalej idące łgarstwa Małkowskiego. Świeckiej religii wspomaganej siłą psychopatycznej wiary Małkowskiego we wszystkie wygłaszane łgarstwa i krętactwa, nawet te łatwe do zweryfikowania. To wewnętrzne przekonanie do najdalej idących konfabulacji w połączeniu ze zdolnościami do manipulowania ludźmi, dodają mu siły i wiarygodności.
Jak cztery lata temu, gdy publicznie wypierał się nasłania policji na drukarnię w poszukiwaniu listu do mieszkańców Olsztyna, czy teraz, gdy łże na temat swojej rzeczywistej roli w działalności aparatu represji, jaką była komunistyczna cenzura, gdy ubolewa nad wlokącym się procesem i jednocześnie kolejny raz wnioskując o następne ekspertyzy, albo gdy mówi publicznie o braku środków na kampanię wyborczą nie biorąc do głowy, że prawdę każdy widzi. Źródła tego kultu nie są oczywiście przypadkowe. Były gminny sekretarz PZPR i okręgowy szef cenzury okazał się nadzwyczaj zdolnym adeptem demokracji. Cierpliwym budowniczym, układającym mocną konstrukcję ze zmiennych i starannie dobranych elementów: pochlebstwa, przejęcia problemami zwykłych ludzi, wsparcia dobrym słowem, a tam gdzie trzeba, publicznym groszem. Konsekwencja i wyczucie z jakim zapadał w serca rosnącej armii wyznawców okazała się fundamentem trwalszym, niż kalkulacje Grzymowicza oparte na ilości nie zawsze trafnych inwestycji.
Pomimo przegranych minimalnie wyborów w 2010 roku kult Małkowskiego nie osłabł. Wtedy został jedynie zneutralizowany przez mobilizację jego oburzonych seks aferą przeciwników. Dzisiaj, dzięki przedłużającemu się procesowi, kult dobrodzieja umocnił się przekonaniem o jego niewinności. Krzywdzie sprowadzonej tylko do gwałtu na byłej pracownicy ratusza. Takie ograniczenie zbiorowej pamięci do kwestii wątpliwego zresztą od początku gwałtu, to zabieg konieczny dla powodzenia operacji wybory 2014. Reszta przewin musiała być wyparta ze zbiorowej świadomości lub zrzucona – jak w przypadku oskarżeń o molestowanie - na jego ofiary.
Oczywiście było wiele sposobów na skuteczne nadszarpnięcie kultu Małkowskiego i zakłócenie zaplanowanej przez niego strategii.
Najwięcej narzędzi pozostawało rzecz jasna w rękach jego głównego konkurenta i urzędującego przez ostatnie sześć lat prezydenta. Człowieka, o czym warto pamiętać, nie tylko stworzonego dla lokalnej polityki przez samego Małkowskiego, lecz także na jego przeciwieństwo. Polityka, który paradoksalnie stał się największym sojusznikiem Małkowskiego. Któremu brakuje wszystkich, koniecznych w demokracji atutów: dobrej komunikacji z ludźmi, umiejętności współpracy i zjednywania sobie sojuszników, za to obarczonego wyraźnymi zdolnościami do kumulowania negatywnych emocji.
Jednak koniunktury na swobodne rozgrywanie wyborczej partii przez Małkowskiego nie stworzył tylko Piotr Grzymowicz. W ciągu ostatnich sześciu lat odbyłem dziesiątki rozmów z osobami publicznymi o zróżnicowanych poglądach i sympatiach politycznych. Nikt nie miał wątpliwości co do prawdziwości relacji molestowanych kobiet, podobnie jak zdjęć Małkowskiego w pozie i miejscu profanującym urząd prezydenta, czy słynnego nagrania na wieży ratuszowej. Wszyscy co prawda poddawali w wątpliwość oskarżenie o gwałt, ale nie stosunek z kochanką w dziewiątym miesiącu ciąży, bo o tej zażyłości wiadomo było powszechnie.
Skąd zatem wzięło się milczące przyzwolenie na kandydowanie Małkowskiego w tych wyborach? Skąd moralna zgoda tzw. lokalnych elit, polityków, dziennikarzy? Skąd haniebna rola wielu olsztyńskich tytułów i dziennikarzy w promowaniu tak oczywistego zła? Skąd przyzwolenie na kandydowanie osoby obarczonej tak poważnymi zarzutami natury kryminalnej i moralnej? Skąd wreszcie ten brak elementarnej wrażliwości na ludzką krzywdę? Jak wiele trzeba jeszcze w naszym mieście znieść, ile pośmiewiska i drwin musi nas spotkać, ile telefonów z pytaniami, co się w tym waszym popieprzonym mieście dzieje?
Moja odpowiedź na to pytanie jest prosta: jeśli szatan miał szansę chwilowo zatriumfować, jeśli szukał miejsca gdzie jego pokusy znajdą podatny grunt, to gdzie trafi lepiej niż do Olsztyna? Gdzie znajdzie tylu ludzi wykorzenionych, bez mocnej tożsamości, z uzależnionym od grymasów władzy i goniącym za publicznym groszem „towarzystwem" zamiast autorytetów i gotowymi na każde świństwo dziennikarzami?
Oczywiście, przed drugą turą wyborów życzyłbym sobie mobilizacji przeciwników Małkowskiego. Słyszę, że coraz więcej osób zszokowanych perspektywą publicznego upokorzenia i wstydu, szuka sposobów przeciwdziałania. Cztery lata temu wierzyliśmy w taką możliwość i dlatego całe nasze środowisko zaangażowało się w walkę z Małkowskim. Teraz sytuacja, z przyczyn o których wspomniałem powyżej, jest dużo trudniejsza. Wymaga o wiele większego, publicznego zaangażowania ludzi, którzy wśród wyznawców kultu Małkowskiego mogli zachować resztki posłuchu. A nade wszystko większej obecności moralnego nauczania lokalnego Kościoła, którego niektórzy kapłani, piszę to z największym bólem, ulegli pokusie szatana.
A jeśli Czesław Małkowski jednak wygra, to, jak mówią wielbiciele tego ustroju – zwycięży demokracja. To będzie oznaczało, że naszym przeznaczeniem jest przejście tej próby do końca. Przez to całe czerwone gówno „Sztangi", „Simpsona" i teraz „Gruchy". Z nadzieją, że w przyszłości szatan będzie do nas zaglądał rzadziej.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość