Co najmniej od roku olsztyńskie wróble ćwierkały, że kandydatem Prawa i Sprawiedliwości w wyborach prezydenta Olsztyna będzie Grzegorz Smoliński. Nie było więc specjalnego zaskoczenia, gdy na stronach PiS ta właśnie kandydatura oficjalnie się pojawiła.
Tym bardziej, że 16 lat pracy zawodowej w instytucjach samorządowych oraz dwie kadencje w Radzie Miasta plus szereg cech charakterologicznych cennych w kierowaniu organizmem miejskim czyniły go naturalnym, a moim zdaniem spóźnionym o jedną kadencję kandydatem tej partii. Obserwując jednak wydarzenia ostatniego roku i widoczny brak koncepcji oraz zbiorowego wysiłku nad wizerunkowym wzmocnieniem i przygotowaniem tej kandydatury odnoszę wrażenie, że na zwycięstwie, czy nawet udziale Smolińskiego w drugiej turze wyborów od początku mało komu w jego partii zależało. Może dlatego, że każdy z powyższych scenariuszy zachwiałby obecnym układem sił w lokalnych strukturach tej partii. Jednak wywiad Adama Sochy z Karolem Karskim pokazał, że zrzucony na nasz teren eurospadochroniarz szybko się rozgościł i ma swoją wizję rozegrania przez PiS wyborów prezydenckich. Nie ma w niej miejsca na Grzegorza Smolińskiego, a osobą kluczową w nowej układance jest posłanka Iwona Arent, zaś strategicznym celem nadrzędnym jest wzmocnienie, poprzez udział w kampanii prezydenckiej, jej pozycji przed wyborami parlamentarnymi. Sposób w jaki ten europejskiego formatu polityk postanowił ogłosić swoje zamiary wywołał zdumienie i konsternację nie tylko wśród działaczy PiS. Nie ma wątpliwości, że jest to jeden z wytrawniejszych strzałów we własne kolano w historii naszej warmińsko - mazurskiej politycznej ligi. Publiczne dyskredytowanie, na dodatek bezpodstawne, ogłoszonego wcześniej kandydata partii, ośmieszające podważanie pozycji szefa regionalnych struktur, pranie wewnętrznych brudów, bezkrytyczne wejście w rolę przywiezionego w teczce partyjnego kacyka, to tylko niektóre i bynajmniej nie najmocniejsze komentarze z jakimi spotkałem się dotychczas. Cel, który Karol Karski sobie wyznaczył w żadnym razie nie uświęca takich środków. Aktualny układ sił na trzy miesiące przed wyborami jest taki, że najbliższa prezydencka rywalizacja w Olsztynie powinna być dla Prawa i Sprawiedliwości dobrą inwestycją w przyszłość. Logika tej rywalizacji nakazuje oczywiście Karskiemu prężyć partyjne muskuły, ale twarde realia są takie, że jakikolwiek kandydat tej partii ma niewielkie szanse na zwycięstwo. Była natomiast duża szansa zdobycia mocnego przyczółka przed wyborami za cztery lata, oczywiście przy konsekwentnej realizacji planu „prowadzenia" kandydata do przyszłego sukcesu. Mocnym początkiem tej drogi powinna być najbliższa kampania, a jedynym dziś wewnętrznym zasobem PiS zdolnym wynieść ze zbliżającej się trudnej rywalizacji polityczny kapitał jest Grzegorz Smoliński. Tak się jednak składa, że na takim scenariuszu nie zależy ani dotychczasowemu, ani tym bardziej powstającemu wokół europosła Karskiego układowi sił. Efekt jest taki, że pomysł na koło ratunkowe dla koleżanki z ław poselskich okazał się jednocześnie receptą na demobilizację własnych szeregów, a wysłany na zewnątrz mocny sygnał o wewnętrznych sporach osłabił każdą ewentualną kandydaturę, o ilości przyszłych radnych nie wspominając.
Oddzielną sprawą jest rola, jaką zgodziła się odegrać w tym smutnym przedstawieniu Iwona Arent. To wyciągnięte z zupełnego politycznego niebytu i wstawione od razu do szybkiej partyjnej windy polityczne dziecko Jerzego Szmita postanowiło dla zachowania posady w Sejmie szukać silniejszego protektora. Przyzwoity wyborczy wynik Grzegorza Smolińskiego i nominalnie „biorąca" pozycja Jerzego Szmita jako szefa lokalnych struktur PiS mogłaby za rok zakończyć się dla obecnej posłanki twardym lądowaniem w realnym życiu. Jednak tak znaczącej siły politycznej jak PiS nie stać na wystawianie kandydatur zastępczych, traktujących kampanie prezydencką jako środek do innych celów. Wystarczająco dużo energii i czasu zmarnowano uporczywym kandydowaniem Jerzego Szmita. Karol Karski stawia na kobiece atuty Iwony Arent, ale praktyka, nawet poparta parytetową dyskryminacją mężczyzn dowodzi, że to walor zawodny. Gdy Lech Wałęsa postanowił po raz pierwszy stanąć do wyścigu o prezydenturę Polski jakiś dziennikarz zapytał o jego kompetencje. Wałęsa przytomnie odpowiedział, że chce być prezydentem, bo w roli wójta by sobie nie poradził. Jak później życie pokazało, z prezydenturą było nie lepiej, ale to już zupełnie inna historia. Wałęsa wiedział, że wójta, burmistrza czy prezydenta miasta nie da się schować za partyjną dyscypliną poselskiego przycisku do głosowania. Że to role tyleż samodzielne co odpowiedzialne, a także łatwo weryfikowalne. Jestem daleki od porównań Iwony Arent do Lecha Wałęsy, ale moim zdaniem prezydentura Olsztyna, miasta stojącego przed trudnymi wyzwaniami, znacznie przekracza granicę jej kompetencji z czego sama zainteresowana, pasowana naprędce do roli kandydatki, zapewne także zdaje sobie sprawę.
Wielokrotnie pisałem i mówiłem o konieczności wymiany zmęczonego i wypalonego latami politycznych zmagań konia pociągowego lokalnych struktur PiS. Na tak otwarte stawianie sprawy pozwala mi wieloletnia współpraca z Jurkiem Szmitem i ciągle poprawne, pomimo często różniących nas poglądów, relacje osobiste. Trudno jednak patrzeć obojętnie na metody jakimi próbuje się tego dokonać oraz ich opłakane już teraz skutki. Dla Grzegorza Smolińskiego doświadczenie z prezydenturą zakończyło w przedbiegach. Może to i dobrze, bo wewnętrzne konflikty groziłyby pozostawieniem go samemu sobie, bez dostatecznych środków i wsparcia, a to byłby finał najgorszy z możliwych.
Na placu boju pozostaje więc Karol Karski ze swoją protegowaną. I nadzieja, że nasz eurodeputowany, skazany w 2008 r. przez cypryjski Sąd Okręgowy na wysoką grzywnę za umyślne zatopienie w morzu, podczas wyjazdu służbowego, wózka golfowego nie zrobi tego samego z tutejszym, partyjnym wózkiem.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość