Od dawna obserwuję polską politykę wschodnią i przestaję cokolwiek rozumieć. W czasach prezydenta Kaczyńskiego irytowało mnie pobrzękiwanie szabelką i wspieranie gruzińskiego nieodpowiedzialnego awanturnika ale chociaż rozumiałem do czego zmierza jej autor. Natomiast dzisiaj nie rozumiem już nic.
Po pierwsze, nie rozumiem z jakiego powodu oddano politykę zagraniczną w ręce Radka Sikorskiego. Potrzebny jest nam minister spraw zagranicznych a mamy Radka. Choć muszę mu przyznać, że gdzieś kołacze się w nim świadomość niedojrzałości i dlatego nie używa dorosłej wersji imienia. Radosław – w tym przypadku wygląda jak za duże spodnie. Ale wróćmy do polityki.
Zaparliśmy się na Partnerstwo Wschodnie. Rozumiem, że miała to być kontynuacja bliskiej memu sercu myśli Giedrojcia. A co z tego wyszło? Karykatura. Zacznijmy od podstaw. Jesteśmy usytuowani pomiędzy Rosją a Niemcami. Teoretycznie Rosja jest daleko ale będzie daleko naprawdę gdy pomiędzy Rosją a nami będą istniały w miarę silne, stabilne państwa. Mniej jest ważne czy one będą nam życzliwe czy nie. Ważne żeby były. Póki ich trwanie nie jest przesądzone musimy uwzględniać polityczną i militarną bliskość Rosji.
Nasze położenie wymusza na nas oparcie się o któregoś z wielkich sąsiadów. Możemy oczywiście roić sobie, że zachowamy pełną niezależność ale zwykle takie rojenie kończy się jak w 1939 roku.
Tak dla przypomnienia. Niemcy liczą 82 mln mieszkańców a ich PKB wynosi 3653 mld $, Rosja 143 mln mieszkańców a PKB 1476 mld $. Pomiędzy nimi Polska z 38 mln mieszkańców i PKB 500 mld $. Może siły zbrojne? Niemcy 300 tys. Rosja 1 mln 27 tys. a Polska prawie 100 tys. żołnierzy.
Naszym oparciem jest Unia Europejska i NATO. Unia Europejska politycznie zaczyna się rozpadać na państwa narodowe czyli zostajemy z Niemcami. A NATO? Podobno jeszcze istnieje. Ale w razie konfliktu militarnego z pomocą muszą przyjść nie jakieś wirtualne siły NATO lecz żołnierze konkretnego państwa członkowskiego. USA wycofały się z Europy. Zresztą Obama zajmuje się ich rozwalaniem. Kto pozostaje? Francja? Dobry dowcip. Francuzi już raz byli naszym sojusznikiem i nie tylko nas, ale nawet Paryża nie bronili. Niemcy? Teoretycznie, ale ostatnio coś przypomnieli sobie o tradycyjnej przyjaźni niemiecko-rosyjskiej, która każe obu stronom wybaczać sobie wzajemnie wszystko, nawet ludobójstwo. Jedynym krajem w Europie zdolnym jeszcze do walki jest Wielka Brytania. Mam jednak niejasne wrażenie, że brytyjska Royal Navy nie przypłynie Wisłą bronić Warszawy. Wygląda na to, że coś musimy zrobić bo czas pokoju skończy się wcześniej czy później. Jak mi się zdaje, w naszym interesie leży albo odsunięcie Rosji od Polski jak najdalej, albo zmiana frontu i podpięcie się pod Rosję przeciwko reszcie Europy. Oczywiście jako wasal Rosji bo o poważniejszej samodzielności wtedy nie ma co marzyć.
Tak daleko idące skumplowanie się z Rosją należy traktować jako ostateczność z powodu nastawienia społeczeństwa polskiego. Można je rozważać teoretycznie ale zaraz ktoś wywołałby jakieś powstanie i utracilibyśmy to co jeszcze by było do zachowania. Więc odpada. Pozostaje oddzielić się jakoś od Rosji. Do tego potrzebna jest nam niepodległa i silna Ukraina i podobna Białoruś. O ile istnienie Ukrainy wydaje się być niezagrożone, a jej istnienie zabezpiecza nas w znacznym stopniu, to pozostaje jeszcze problem Białorusi. Białoruś wymaga podtrzymywania za wszelką cenę. To państwo powinno przetrwać niezależnie od tego jakie by ono nie było. Jako demokracja, królestwo, wschodnia satrapia czy islamski sułtanat. Ważne żeby było. No i tu zaczynają się schody. I nasza „polityka” wschodnia. W takiej sytuacji do prowadzenia polityki trzeba faceta z jajami. Trzeba umieć postawić się choćby całej Unii, którą tak naprawdę jakaś tam Białoruś mało obchodzi. Gdyby politykę prowadził mężczyzna, który ma w slipach pełną opcję, to może coś by z tego było. Niestety takiego nie mamy. Minister Radek zajmuje się ni mniej, ni więcej, tylko wbijaniem Białorusi Rosjanom w gardło. Skoro Unia z powodów czysto ideologicznych chce na Białorusi demokracji w europejskim wydaniu, to my żądamy tego samego. Nie jest dla naszego rządu ważne to, że większość społeczeństwa białoruskiego popiera Łukaszenkę. Nie jest też ważne to, że większość tego społeczeństwa z nostalgią wspomina czasy ZSRR i nie ma nic przeciwko ponownemu wcieleniu do Rosji. W tej chwili jedynie żądza władzy Łukaszenki jest zabezpieczeniem państwowości Białorusi. Nic to, skoro Unia chce to i my chcemy demokracji na Białorusi. Łukaszenka odejdzie, Białoruś zniknie i wtedy co? Po to jest Partnerstwo Wschodnie. W Warszawie odbył się szczyt krajów objętych tym partnerstwem. I tu swoją dyplomacją błysnął Radek. Zaczęło się od zaproszeń. Zaproszono szefów państw ale nie wszystkich. Łukaszenki nie zaproszono bo jest be. Aby mu dokopać zaproszono jedynie ministra spraw zagranicznych Białorusi. Próba upokorzenia partnera może, a w dyplomacji musi, wywołać przynajmniej gest dezaprobaty. No i białoruski minister nie przyjechał lecz wyznaczył do reprezentowania swojego kraju ambasadora w Polsce. I tu nasz minister błysnął. Zapowiedział, że po zakończeniu szczytu odbędzie się uroczysta kolacja ale ambasador Białorusi wpuszczony na nią nie będzie. Wobec takiego dictum Białoruś w szczycie udziału nie wzięła. Postępowanie naszego ministra było chamskie i głupie. Niestety na samym szczycie było jeszcze gorzej. Sikorski wysmażył końcową deklarację, zakończenie której zawiera potępienie reżimu Łukaszenki. Deklarację podpisali przedstawiciele państw Unii Europejskiej a odmówiły podpisania WSZYSTKIE kraje objęte Partnerstwem Wschodnim. Inaczej mówiąc pozostali uczestnicy partnerstwa, Armenia, Azerbejdżan, Gruzja, Mołdawia i Ukraina, murem stanęły za Białorusią. I nic tu nie pomogły obietnice przyszłych profitów płynących z Unii. Jeżeli to nie jest policzek wymierzony ministrowi nieudacznikowi, jeżeli to nie jest klęska, to co nią jest? Co gorsza, pokazano, że rację ma telewizja białoruska twierdząca, iż całe to partnerstwo ma być nowym kagańcem założonym krajom niegdyś będącym w ZSRR.
W tym wszystkim nadzieję jeszcze budzi białoruska wstrzemięźliwość. Szef MSZ Białorusi Siarhiej Martynau powiedział, że jego kraj nie zamierza rezygnować z udziału w Partnerstwie Wschodnim, ale Białoruś jest przeciwna "dyktatowi jednej strony" w tym programie. Oczywistą ofiarą polskiej polityki będzie polska mniejszość na Białorusi. Skoro Polska występuje przeciwko Białorusi to mniejszość ta musi być traktowana jak piąta kolumna. Trudno żeby było inaczej. Za unijne miraże i za głupotę rządu polskiego zapłacą Polacy na Białorusi. A kraje wschodnie pominą Polskę w swoich kontaktach z Unią. Taki pośrednik nikomu nie jest potrzebny.
I tylko w Moskwie strzelają korki szampana.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość