Maj obfituje w rocznice. Rocznica Konstytucji 3 Maja, zamach stanu Piłsudskiego, zakończenie drugiej wojny światowej czy bitwa o Monte Cassino. O tej ostatniej chcę słów kilka napisać. No bo co my właściwie o niej wiemy? Przez lata komuniści nie pozwalali o niej wspominać a naród budował kolejny mit o wielkiej zwycięskiej bitwie. A bitwa ta, jak zresztą wiele innych, to mieszanka bohaterstwa, straceńczej odwagi, politycznych decyzji, niekompetencji, osobistych ambicji i niesubordynacji.
Gdy 3 września 1943 roku Alianci wysadzili desant we Włoszech, głównodowodzący frontu włoskiego feldmarszałek Albert Kesselring rozpoczął zorganizowany odwrót na północ. Pierwsze sukcesy sprawiły błędne wrażenie, że pójdzie łatwo. Obroną dowodził jednak prawdziwy fachowiec i kampania utknęła na zaporze składającej się z dwu pasów obrony - Linii Gustawa i Linii Hitlera. Celem strategicznym sprzymierzonych było opanowanie Rzymu. Główną pozycją na wyznaczonej linii obrony stało się małe miasteczko Cassino leżące u stóp wzgórza Monte Cassino, na szczycie którego znajdował się klasztor benedyktyński założony w I połowie VI w. Głównodowodzącym obrony twierdzy Monte Cassino został mianowany gen. por. Richard Heidrich, współtwórca koncepcji desantów powietrznych oraz błyskotliwy ich dowódca. Podczas przygotowania obrony posiadał w swojej dyspozycji świetnie wyszkolone, elitarne jednostki powietrzno-desantowe. Naczelny dowódca alianckiej 15 Grupy gen. Harold Alexander postanowił zdobyć Monte Cassino atakiem czołowym, choć dowódca Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego gen. Alphonse Juin proponował mu obejście stanowiska nieprzyjacielskiego poprzez manewr w rejonie gór Aurunci. I tak doszło do bitwy, a właściwie do czterech bitew o Monte Cassino.
I bitwa - od 12 stycznia do 12 lutego.
Jako pierwsi uderzyli Amerykanie. 5 Armia rzuciła wprost na Cassino i dolinę rzeki Liri 36 DP (dywizję piechoty). Forsowanie rwącej rzeki Rapido nie powiodło się. Pod wieczór straty wyniosły 1680 ludzi w tym 875 zaginionych i szturm trzeba było przerwać. Po wojnie koło byłych oficerów 36 DP wniosło do Kongresu USA skargę przeciwko generałowi Clarkowi, zarzucając mu lekkomyślne narażanie dywizji na straty. Podczas przesłuchania a tej sprawie jeden z oficerów 36 DP powiedział: "Na początku dowodziłem kompanią liczącą 184 ludzi. 48 godzin później zostało nas 17."Jeszcze większe straty ponieśli szturmujący na lewym skrzydle Francuzi, ci ostatni zdołali jednak wedrzeć się dość głęboko w pas pozycji niemieckich. Nieznaczne postępy odnotowały trzy dywizje 10 Korpusu 8 Armii Brytyjskiej próbujące forsować rzekę Garigliano w dniach 18-23 stycznia.
11 lutego do szturmu mijającego Monte Cassino od wschodu wysłano amerykańską 34 DP atakującą kluczowe wzgórze Monte Calvario (wzgórze 593) oraz poprzez Monte Castellone na przełęcz „Widmo” i farmę Albaneta. Na skutek ciężkich strat 34 dywizji (np. w 1 i 3 batalionie 141 i 142 pułku pozostało zaledwie 9% początkowego stanu osobowego), 12-13 lutego zastąpiła ją 36 DP która odparła niemieckie kontruderzenie na Monte Castellone – straty niemieckie ok. 150 żołnierzy. 36 DP zajmowała stanowiska na Monte Castellone do 20 lutego, do którego to dnia sam tylko 2 batalion 135 pułku stracił 7 oficerów i 197 żołnierzy. 34 DP w okresie do 24 stycznia do 12 lutego 44 poniosła straty: 318 zabitych, 1641 rannych, 392 zaginionych. Na skutek poniesionych strat Alianci musieli wycofać z linii pięć dywizji (36 i 34 dywizje amerykańskie, 56 i 5 dywizje brytyjskie oraz 3 dywizję algierską).
II bitwa - od 15 do 18 lutego.
15 lutego 1944 roku 230 samolotów bombowych zrzuciło 351 ton bomb burzących na wzgórze a haubice brytyjskie przystąpiły do długotrwałego ostrzału umocnień. Skutek tych działań był odwrotny od zamierzeń. Respektowany dotychczas przez Niemców jako neutralny klasztor został prawie całkowicie zburzony a jego ruiny i zgliszcza zostały obsadzone elitarną 1 Dywizją Spadochronową, która świetnie wyszkolona wykorzystywała lochy, podziemia i pozostałości murów klasztornych do aktywnej obrony.
Alianci zgromadzili nowe siły; były to 2 i 4 dywizje hinduskie, 2 dywizja nowozelandzka oraz 78 dywizja brytyjska "Battleaxe". Uderzenie 8 Armii brytyjskiej, rozpoczęła 15 lutego, po nalocie na klasztor, nowozelandzka 2 DP. Nowozelandczycy zaatakowali z użyciem wsparcia lotniczego i artyleryjskiego, jednak 18 lutego zmuszeni byli wycofać się ponosząc ciężkie straty. 15-17 lutego Królewski Pułk „Sussex” atakował bezpośrednio wzgórze 593.
18 lutego 2 bataliony Gurkhów z Królewskiego Pułku Sussex (hinduska 4 DP) zaatakowały ponownie wzgórze Monte Calvario (593) oraz wzgórza 444, 445 i 569. Mimo iż zajęto na pewien czas kluczowe wzgórze 593, jeszcze tego samego dnia na skutek ciężkich strat i ostrzału niemieckiego z okolicznych bunkrów zbudowanych na sąsiadujących wzgórzach, wycofano się. Straty Gurkhów wyniosły łącznie 245 żołnierzy.
III bitwa - od 15 do 26 marca.
Po odczekaniu miesiąca 15 marca rozpoczął się trzeci, najbardziej krwawy akt dramatu. Na klasztor uderzyły trzy dywizje: 4 hinduska, 2 nowozelandzka i 78 angielska. Walki trwały jedenaście dni po których to co pozostało z wojsk alianckich wróciło na pozycje wyjściowe. Korpus nowozelandzki został unicestwiony, ze względu na poniesione straty rozwiązano formację. Nieskuteczne ataki kosztowały Aliantów około 4 tysięcy ludzi.
IV bitwa „polska”- od 11 maja do 4 czerwca 1944 r.
O ile trzy pierwsze zakończyły się porażkami, to czwarta prowadzona przez II Korpus Polski - sukcesem.
Po bezsensownych i nieskutecznych jatkach trzech poprzednich bitew gen. Oliver Leese, dowódca brytyjskiej 8 Armii, któremu operacyjnie podlegał II Korpus Polski, zaproponował gen. Władysławowi Andersowi podjęcie kolejnego uderzenia na klasztor. Gen. Anders decyzję podjął bez informowania Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Jak później tłumaczył, powodowała nim chęć przeciwstawienia się propagandzie sowieckiej, która szermowała poglądem, iż Polacy po wyjściu z Rosji "nie biją się i bić nie chcą".
Gen. Sosnkowski był przerażony, zwłaszcza projektem bezpośredniego czołowego ataku, który sztabowcy brytyjscy od początku planowali w sposób urągający fundamentalnym zasadom sztuki wojennej. Należy tu zaznaczyć, że gen. Sosnkowski był wówczas najbardziej doświadczonym polskim dowódcą wysokiego szczebla. Gen. Anders, wcześniej dowódca brygady kawalerii, nie miał praktycznie żadnego doświadczenia operacyjnego i, jak większość polskich wyższych dowódców, nie miał praktyki w nowoczesnej wojnie technicznej.
Pomiędzy obydwoma polskimi generałami doszło do gwałtownego starcia.
Gen. Sosnkowski zarzucił dowódcy II Korpusu, że powoduje się przede wszystkim osobistymi ambicjami. "Pióropusz biały panu się śni. Powiedziałem mu jednak wiele więcej" - pisał po latach. "Przede wszystkim, że uważam jego samowolny postępek za naruszenie dyscypliny wojskowej, przy tym bardzo niebezpieczne i wysoce szkodliwe na wygnaniu; powiedziałem mu dalej, że dysponowanie krwią polską w ciężkiej walce politycznej o przyszłość i prawa naszego narodu należy do władz zwierzchnich Rzeczypospolitej; że pomijanie tych władz na rzecz obcych ośrodków dyspozycji ułatwia tym ostatnim wygrywanie ambicji jednostek dla swoich własnych celów, które przecież mogą pozostawać w sprzeczności z naszymi celami narodowymi, jak tego dowiodła konferencja w Teheranie".
Źle przygotowany atak rozpoczął się o godzinie 1.00 12 maja, poprzedzony nawałą artyleryjską od godziny 23.00 poprzedniego dnia. Żołnierzy rzucono do nocnego ataku po zaminowanym, niemal nieosłoniętym terenie, pod ogniem karabinów maszynowych prowadzonym z bunkrów, ostrzałem artylerii i moździerzy.
Do natarcia na wzgórza "593" i "569" ruszył 2 batalion ppłk. Tytusa Brzoski z 3 DSK. Na prawym skrzydle wchodził w "Gardziel", z zadaniem zdobycia Massa Albaneta, 1 batalion ppłk. Raczkowskiego wzmocniony czołgami, działami samobieżnymi i saperami. 2 batalion opanował wzgórze "593" i ruszył na "569", ale został zatrzymany tracąc wielu zabitych i rannych. Później dołączył do niego 1 batalion, który w drodze stracił 2 czołgi i prawie wszystkich saperów próbujących prowadzić rozminowanie. 2 batalion 3 DSK tkwił na wzgórzu "593" i do godz. 6.18 odparł cztery uderzenia. Dla wzmocnienia podciągnięta została kompania kpt. Radwańskiego z 3 batalionu. Do 8.30 polegli dowódcy obu czołowych kompanii i dowódca rzutu obronnego mjr Rawicz-Rojek, a dowódca batalionu ppłk Brzosko był ciężko ranny. O godz. 8.30 wyszło kolejne, piąte już, niemieckie przeciwnatarcie.
W południe na wzgórzu "593" było już tylko 17 żołnierzy i 1 oficer. Resztę w miarę możności ściągano w tył, by obsadzić przynajmniej pozycje wyjściowe. Straty 3 DSK w dniu 12 maja wyniosły 700 ludzi, głównie z 1 i 2 batalionu.
Do ataku na przełęcz "Widmo" szły bataliony 13 i 15 z 5 Brygady Wileńskiej płk. Kurka z 5 KDP gen. Sulika. Gdy między 2.30 a 3.00 Polacy wdarli się wreszcie na "Widmo", straty sięgały 20%. Kompanie lewoskrzydłowego 15 batalionu zostały poderwane o 3.30 przez mjr. Gnatowskiego do ataku na wzgórze "575", ale pod silnym ogniem zaległy. Prawoskrzydłowy 13 batalion ppłk. Kamińskiego bardzo ucierpiał od bocznego ognia z San Angelo. Po opanowaniu szczytu kompanie ruszyły ku San Angelo, ale po 200 metrach zaległy. W obliczu całkowitej zagłady dowódca nakazał odwrót na wzgórze "706", gdzie 14 batalionu trzymał stanowiska wyjściowe. Przez następne cztery dni artyleria prowadziła nieustanny ostrzał wsparty bombardowaniami lotniczymi. Drugi atak rozpoczęty późnym wieczorem 16 maja przyniósł częściowy sukces: zdobyto i utrzymano wzgórze "593", Monte Castellone i Massa Albanetta.
Tylko że to wszystko i tak nie miało już większego znaczenia. Rozstrzygnięcie padło daleko na lewym skrzydle. Francuski Korpus Ekspedycyjny gen. Juina dokonał znacznych postępów na zachód od Doliny Liri i zmusił Niemców do odwrotu na Linię Hitlera. Monte Cassino to był ostatni cypel, wokół niego wszystko się już sypało. Niemiecka 1 Dywizja Spadochronowa, której pobić, a tym bardziej rozbić się nie udało, po całodobowych walkach otrzymała rozkaz wycofania się. W nocy 17/18 maja 1944 Niemcy obawiając się okrążenia przez wojska alianckie, całkowicie opuścili klasztor. Polacy przechwycili meldunek niemiecki o wycofaniu się z klasztoru. Nad ranem zobaczono na ruinach klasztoru białą flagę. Wysłano patrol 12 pułku ułanów podolskich, który wkroczył do ruin klasztoru, zajmując, zupełnie już opuszczone, obiekty. Wziął do niewoli ok. 20 rannych żołnierzy niemieckich i zatknął na ruinach polską flagę.
Polskie walki pod Monte Cassino były niezwykle krwawe, w natarciu zginęło 924 żołnierzy, 2930 zostało rannych, a za zaginionych uznano 345. Straty te były bardziej dotkliwe dla Polaków niż dla kogokolwiek innego. Nie mieliśmy rezerw. Już i tak, żeby ze względów propagandowych mieć więcej wielkich jednostek, dokonano swoistego oszustwa. Nasze dywizje miały tylko po dwie brygady a nie tak jak każda inna dywizja na etacie brytyjskim – trzy. Po prostu nie było ludzi. W tej sytuacji nasuwają się pytania. Po co nasi pchali ludzi do ataku na śmierć w chwili, gdy wiedziano, że dolina Liri jest przełamana? W jakim celu pod San Angelo wpychano nawet takie oddziały jak batalion zbiorczy kucharzy, kierowców, kancelistów itd, w chwili gdy wiedziano, że klasztorowi i tak grozi odcięcie?
Bohaterstwo żołnierza walczącego w najtrudniejszych warunkach z bitnym i znakomicie wyszkolonym przeciwnikiem było bezprzykładne. Znacznie jednak gorzej wyglądało dowodzenie. Mjr Ludwik Domoń, dowódca 18 batalionu piechoty z 5 Kresowej DP, wspomina - „Jedynym wyższym dowódcą, który [...] wiedział, co się dzieje na placu boju i oddziaływał na przebieg walki, był zastępca dowódcy 5 Kresowej DP płk Klemens Rudnicki.” Ale dowódcy chcieli oczywiście mieć swój dzień chwały, stąd powtarzane non stop bez większego pomysłu szturmy i wpychanie kolejnych dostaw "mięsa armatniego" np. pod San Angelo.
Zaraz po zajęciu klasztoru dowódca 8 Armii gen. Leese nakazał atak na Piedimonte, małe górskie miasteczko o uliczkach niemal równych szerokości czołgu Sherman, na dokładkę strome jak Giewont. Miało już tam nikogo nie być ale okazało się, że Niemcy jeszcze są.
Melchior Wańkowicz opisuje jak zdobywano Piedimonte.
Atakiem dowodził płk. Bobiński, człowiek bez wątpienia odważny do szaleństwa, ale na tym jego zalety się kończyły. W ataku 20 maja straciliśmy 6 czołgów, atak przerwano bo zabrakło paliwa;
21 maja atak 6 czołgów z tego stracono 4; 22 maja atakuje 8 wozów – 3 stracone; 23 maja: 2 czołgi unieruchomione; 24 maja: weszliśmy do Piedimonte. 6 pułk pancerny wycofano na tyły bo pozostało już tylko 3 czołgi. W czasie wycofywania utracono jeszcze jeden. W pułku pozostało 2 wozy bojowe, reszta maszyn zniszczona, uszkodzona, unieruchomiona. Do tego należy doliczyć poległych piechurów i czołgistów. A wystarczyło poczekać na wycofanie się Niemców.
Po zakończeniu bitwy generał Alexander przesłał dowódcy 8 Armii, generałowi Leese'owi, depeszę następującej treści: „Będę zobowiązany, jeżeli Pan Generał zechce przekazać szczególne słowa pochwały i gratulacje generałowi Andersowi z powodu wspaniałych wartości bojowych i zawziętości oraz zaciętości, wykazywanych przez oddziały polskie w zdobywaniu twierdzy, którą Niemcy uważali za nie do zdobycia. Jest to dzień chwały dla Polski. Oddaję honory Polskiemu Sztandarowi powiewającemu dumnie z Klasztoru-fortecy”.
Wydarzenia nie potwierdziły tezy Andersa, że ofiara jego wojsk będzie miała znaczenie polityczne, wstrząsając zachodnią opinią publiczną. Żołnierze II Korpusu stali się bohaterami mediów zaledwie na kilka dni. Pozostała tylko żołnierska chwała i czerwone maki.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość