Nie wdając się w roztrząsanie szczegółów, trzeba powiedzieć, że w Wydawnictwie „Pojezierze” doszło do takiej sytuacji, że od początku 1980 roku moją żonę odseparowano od wydawnictwa mieszczącego się na drugim piętrze i przeniesiono do pokoju na parterze. Jakkolwiek nadal zachowała swoje funkcje, uniemożliwiono kontakty z zespołem i odsunięto ją wówczas od jakichkolwiek spraw merytorycznych, wydawniczych, redaktorskich. Ten pokój z biurkiem był po to, by miała miejsce dziennego pobytu w izolacji. Ta sytuacja trwała do lata 1980 roku. A potem – w jeszcze dziwniejszych psychologicznie warunkach (bo z udziałem “Solidarności”, a nawet dwóch, bo grupa trzymająca „Pojezierze” też założyła koło, a pani Irena Telesz, aktorka, jako przedstawicielka MKZ-u przygarnęła do piersi) - trwała następne pół roku, aż do zwolnienia.
Ataki, jakie podjęto przeciwko mnie i rodzinie spowodowały, że jesienią 1979 roku, podając właśnie ten argument, odmówiłem udziału w Ogólnopolskim Forum Literackim w Lidzbarku Warmińskim (a organizował je z udziałem olsztyńskich władz oddział ZLP w Olsztynie). Pismo w tej sprawie wysłałem do dyrektora Wydziału Kultury Prez. WRN B. Karpowicza. Zostało bez odpowiedzi. Ale moja nieobecność w Lidzbarku została dostrzeżona. Kiedy Forum się skończyło, mój list do dyrektora Wydziału Kultury adresat zaniósł do KW PZPR. Jakie były inne konsekwencje mojego buntu? Otóż Wydawnictwo Pojezierze przygotowało serię książek “Warmia i Mazury w poezji i grafice”. A że miałem kilka wydanych tomików, nie mogło obyć się tu bez mojego udziału. Jesienią 1979 roku tomik “W cieniu” był złożony w drukarni i przygotowany do pierwszej korekty – cenzura do niego nic nie miała - ale ukazał się dopiero w roku 1988, zaś rozprowadzany nie był i wiosną 1989 roku. Ponoć tego zażyczyła sobie od kierownictwa „Pojezierza” (wówczas już zmienionego) Służba Bezpieczeństwa, aby książka nie uczestniczyła w mojej kampanii wyborczej. Natomiast długie lata zatrzymania – to już zasługa kierownictwa “Pojezierza”.
A teraz, po tym wprowadzeniu – lato osiemdziesiątego roku. W lipcu 1980 roku nastały, jak pisała oficjalna prasa, “przerwy i zakłócenia w pracy”, m.in. w Świdniku i w Lublinie. Logika procesów wskazywała, że na tym się nie skończy. Bardzo podminowane było środowisko intelektualne Warszawy, zwłaszcza dziennikarskie i literackie, przynajmniej z niektórych środowisk i tygodników. Władza była wyczulona na słowa. Uważała, że ona jest szafarzem słów. Po to posługiwała się cenzurą. W lipcu przyjechała do mnie dziennikarka tygodnika “Kultura”, aby przeprowadzić wywiad ze mną. Ten wywiad ukazał się drukiem w dniach strajków sierpniowych (21 sierpnia numer był w kioskach). Wywiad dotyczył wielu spraw, które mnie nurtowały. Sporo miejsca zajęły zwierzenia społeczne, że “trzeba iść pod prąd”. Wydaje się, że wymowny był też podpis pod moją fotografią, a mianowicie: “Erwin Kruk: ... twórczość jest sprzeciwem wobec tego, co jest...”.
14 sierpnia rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej, 15. - w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Gdynia jest mi bliska. Tam stoczniowcem był mój młodszy brat. Pamiętałem grudzień 1970 roku w Gdyni. W Boże Narodzenie mój brat brał ślub. Trwała wówczas godzina milicyjna, nie było połączeń telefonicznych. Dopiero na miejscu, gdy dotarliśmy na Obłuże, mogliśmy odetchnąć; dowiedzieliśmy się, że na tydzień przed ślubem mój brat wziął urlop i ominął go “czarny czwartek”. Ale rozmowy, choć był to ślub, dotyczyły i tych zdarzeń, i tragedii.
Teraz 15 sierpnia 1980 roku też nie mogłem dodzwonić się do Gdyni. Tego dnia napisałem utwór poetycki pod tytułem “List”. Następnego dnia, wraz z innymi wierszami, wysłałem go do “Życia Literackiego”. Inne wiersze się ukazały, a ten – po długich miesiącach, w następnym roku. Pamiętam go z innych łamów. M.in. zamieszczony był w Biuletynie NSZZ Solidarność Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, poświęconym budowie pomnika poległych stoczniowców, w gdańskim kwartalniku “Punkt” oraz w sierpniu 1981 roku podczas strajku w OZGraf – w jednodniówce pt. “Protest Olsztyńskich Drukarzy”. Nie była to poezja doraźna. Nadal świadczy o mnie i o moich ówczesnych przekonaniach. Wiersz “List”, zamieszczony potem w tomiku “Z krainy Nod” (PIW 1987), taki ma początek:
Więc jednak
Próbujesz wyrwać się z klatki
I odetchnąć północnym wiatrem,
Który sprzyja żeglarzom.
Nie zasnąłeś ukołysany ciszą
Milczących i obojętnych,
Dla których wystarcza
Zapobiegliwa krzątanina we śnie.
A może też śniłeś długo?
I jak głód trawiący
Trzewia i sklepy spożywcze
Pragnienie wolności obudziło cię boleśnie
Niczym uderzenie w twarz.
Mieszkałem w Olsztynie, bez pracy i zarobków; dzieci były małe; moja żona nie miała pracy w pracy, ale tam chodziła. Absurdalna sytuacja, ale dostrzegałem już, że żyjemy w świecie absurdu. Właściwie można powiedzieć, że nie tkwiliśmy w żadnym środowisku, że to, co się działo, przyszło nam obserwować tak, jakbyśmy byli wypchnięci na zewnątrz. Zdawałem sobie sprawę, że nasz region, w którym, jak fałszywie pisali naukowcy, ponoć dokonał się już proces integracji społecznej, bardziej niż inne regiony dotknięty był przez zjawisko anomii – przez stan rozpadu więzi społecznych. Że gdzie indziej coś się działo, to i w Olsztynie, choć z opóźnieniem, też coś musiało się dziać.
Nie było zorganizowania, nie było tradycji. Niemniej 24 i 25 sierpnia był strajk w OZOS-ie. W “Gazecie Olsztyńskiej” podano informację, a właściwie rozmowę z przewodniczącym Komitetu Strajkowego Piątkiem, który po zakończeniu strajku, został przewodniczącym Komitetu Robotniczego. Nie odbyło się to tak gładko, jak opisano w dzienniku. Mieszkam przy OZOS-ie i widziałem te cztery zmiany robotników; w dniach krótkiego strajku wielu było z czerwonymi oznakami oparzeń na twarzy i z bandażami. Docierało do mnie coś o przepychankach i udziale SB, by wybrać właściwy Komitet Strajkowy. Nie były to jednak informacje ścisłe, ale luźne uwagi, być może z drugiej ręki, ukazujące stan ducha. Nie będę zatem niczego dodawał. Na ogół nie bardzo wiadomo było, co się dzieje. Na otwartych zebraniach z udziałem bezpartyjnych, pośpiesznie organizowanych dla poszczególnych środowisk, odczytywano list Sekretarzy KC PZPR z 18 czy 19 sierpnia. To był groźny list i jakby zachęcał do rozwiązań konfrontacyjnych. Spotkanie na jego temat odbyło się też w Oddziale ZLP. Pierwszy zabrałem głos w dyskusji, podkreślając dobitnie, że władza nie może szukać innego rozwiązania, jak tylko rozmowy ze strajkującymi stoczniowcami. Niektórzy mnie poparli. Wielu kiwało głową, ale nie zabierało głosu. Nikt jednak nie był za rozwiązaniem siłowym. Prezes Oddziału Leonard Turkowski nie był pewien, czy warto się narażać przez przyjęcie takiego stanowiska – i uchwały nie przegłosował. Przy ratuszu, ale od strony KMPiK, spotkałem któregoś dnia Bohdana D., znanego mi dziennikarza i pisarza. Poruszyły mnie nie tyle jego wywody, ile przekazane przezeń informacje, że poprzedniego dnia sekretarz wojewódzki powołał sztab doradców – dyrektorów zakładów i sekretarzy POP, przeważnie z tzw. frontu ideologicznego. Tam sztab ludzi zastanawiał się i radził, co należy zrobić ze strajkującymi na Wybrzeżu: pałować czy rozmawiać? Według relacji Bohdana D., obecny w tym sztabie jego szef z redakcji Tadeusz W. pochwalił się, że tylko on i redaktor Tadeusz W. z “Panoramy Północy” byli przeciwko użyciu siły wobec strajkujących. Gdy zdziwiłem się, komu w ogóle taka myśl (o użyciu siły) wpadła do głowy, on dodał, że red. Danuta K.-G. z “Gazety Olsztyńskiej” wystąpiła publicznie z wnioskiem, aby albo wprowadzić wojska do zakładów pracy na Wybrzeżu, albo strajkujących zagłodzić. Taka to była atmosfera w naszym mieście. Tymczasem na szczytach władzy, w Warszawie, doszło do roszad personalnych: w niedzielę premier Babiuch ustąpił, a zastąpił go Pińkowski; odsunięto Pykę, Wrzaszczyka, Jerzego Łukaszewicza i Zdzisława Żandarowskiego. Szczególnie odsunięcie Żandarowskiego było dla Olsztyna nieprzyjemne. Pod płaszczem Żandarowskiego, często obecnego w województwie, chroniła się olsztyńska władza partyjna i w nim miała swoje oparcie.
Podpisanie Porozumień Sierpniowych było zwycięstwem strajkujących. Ryszard Kapuściński pisał w “Kulturze”, że władza traktowała dotąd robotników jak “roboli”, a tu okazało się, że to klasa świadoma swej roli w państwie. W naszym województwie jednak nadal robiono wszystko, by związki zawodowe, które powstawały od września w zakładach pracy, nie miały nic wspólnego z gdańską Solidarnością. Szybko rejestrowano autonomiczne związki. Ich powstawanie i mądrość relacjonowała lokalna prasa. W Olsztyńskiem głośno było o takich związkach. Nie tylko w OZOS-ie, ale m.in. w nadleśnictwie Wichrowo i nadleśnictwie Strzałowo. Tymczasem w wielu zakładach, wcześniej lub później, szukano kontaktów z MKZ-em w Gdańsku.
Z czasem powstał MKZ – Międzyzakładowy Komitet Założycielski w Olsztynie. O tym, jak działa, nie za bardzo było wiadomo. Nie było obiegu informacji. Informacje były pod kontrolą istniejących środków przekazu, a więc pod kontrolą władzy. Wydawało mi się, że mam pewne przemyślenia dotyczące dziedziny kultury, tradycji, historii, które mogą się przydać. Szukałem zbliżenia z tworzącym się ruchem społecznym. Tam jednak, jak odnosiło się wrażenie, był etap zbierania, pomnażania kół, a nie wypracowania jakichkolwiek koncepcji. Jako człowiek nie zatrudniony w żadnym zakładzie, nie należałem do tych, którzy by mogli organizować koło „Solidarności”. Bliskie mi były jednak idee wolności i szukałem dla niej przestrzeni. Jesienią 1980 roku, a potem także przez cały rok 1981, wiele czasu poświęciłem na tworzenie Mazurskiego Zrzeszenia Kulturalnego, którego trzon stanowili intelektualiści miejscowego pochodzenia: prof. Bohdan Wilamowski z ART, ks. Jerzy Otello, proboszcz parafii ewangelickiej w Nidzicy, Wiktor Marek Leyk, przewodniczący oddziału Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego (ChSS), a potem także socjolog dr Andrzej Sakson z Akademii Rolniczo-Technicznej w Kortowie. Byli to ludzie o różnych opcjach politycznych i życiorysach, ale w jednym byli zgodni: trzeba ocalić przed zniszczeniem resztki kultury mazurskiej. Działania te opisał po latach Andrzej Sakson w swych pracach socjologicznych, a wśród nich przedstawił i powody, dla których władze odmówiły rejestracji Mazurskiego Zrzeszenia Kulturalnego. Poza tym byłem członkiem Zarządu Głównego ZLP, który przygotowywał się do swego grudniowego zjazdu; na skutek działań miejscowych coraz mniej byłem związany z oddziałem ZLP w Olsztynie. Gdy jesienią 1980 roku w PIW-ie ukazała się moja powieść “Łaknienie”, a ja otrzymałem autorski egzemplarz (a był to czas obchodów 35-lecia Oddziału ZLP w Olsztynie i spotkań autorskich), niektórzy członkowie ZLP nie dowierzali, że mogła się ukazać. Oglądali książkę, by potem wyjaśnić mi, że Zbigniew Nienacki, bardzo aktywny pisarz olsztyński i popularny autor książek młodzieżowych, ale jednocześnie członek ORMO, chodzący na zebrania Koła Młodych w Olsztynie z pistoletem, zapewniał ich solennie, iż poczynił takie działania, że książka ta nie ukaże się drukiem. Uznałem, że czas zostawić Oddział ZLP w Olsztynie. Niektórzy plotkowali wówczas, że przeniosłem się do oddziału w Koszalinie, gdyż grupa pisarzy stamtąd opublikowała w “Tygodniku Kulturalnym” list w mojej obronie, prezentując przy okazji szerokie spektrum działań olsztyńskich. Dla mnie ten sposób myślenia, jaki rozpowszechniał się w Olsztynie, był obcy. Co prawda, warszawski Oddział ZLP zaproponował mi członkostwo, ale przystąpiłem do tego oddziału ponad dwa miesiące później, a więc nie tylko po wyborach delegatów na zjazd, ale i po samym zjeździe. Wcześniej, zanim odbył się zjazd, w Zarządzie Głównym ZLP powstała komisja, mająca przygotować raport na temat sytuacji ludności miejscowej na Warmii, Mazurach, Kaszubach i na Śląsku, w której obok mnie mieli się znaleźć koledzy z Gdańska i Katowic.
Niestety, do wspólnego opracowania postulatów nie doszło. Toteż głos w tej sprawie przygotowałem na zjazd ZLP w Warszawie, na którym byłem jako członek ustępującego Zarządu Głównego. Zjazd odbył się w ostatnich dniach grudnia 1980 roku. Po raz pierwszy organizacja twórcza wybrała w pełni demokratyczne władze z Janem Józefem Szczepańskim jako prezesem. Obrady były bardzo burzliwe. Chętnych do zabrania głosu było wielu. Toteż spora grupa kolegów, wśród nich Marek Nowakowski, interweniowała u prowadzącego obrady Artura Międzyrzeckiego, abym został zapisany do dyskusji i mógł przedstawić swoje stanowisko. To wystąpienie z 29 grudnia 1980 roku stało się bardzo głośne w kraju, choć – trzeba powiedzieć – byli też tacy, którzy sarkali. Nie wspominam treści, bo została upubliczniona. Najwcześniej, ale skrótowo, uczyniła to Wolna Europa. Mój głos na zjeździe dostrzegł pozytywnie też Kisiel [Stefan Kisielewski], który w styczniu 1981 roku, omawiał sprawy pisarskie w swym felietonie w “Tygodniku Powszechnym”. Wkrótce, powołując się na Marka Nowakowskiego, o tekst wystąpienia poprosiła mnie listownie Ewa Szumańska, pisarka z Wrocławia, i zamieściła w Biuletynie “Solidarność Dolnośląska” z 5 lutego 1981 roku. W marcu ten sam tekst ukazał się w czasopismach regionalnych: w gdańskiej “Pomeranii” i w miesięczniku “Opole”.
Mogę tylko zakładać, bo nie mam pełnej wiedzy, że przedstawiciele olsztyńskiego MKZ-u, którzy kontaktowali się z Warszawą, nieraz musieli słyszeć o tym problemach, które poruszyłem na literackim zjeździe. Późno, bo późno, dotarło to i do Olsztyna. Tekst ten ukazał się w końcu w “Rezonansie”. Biuletyn był wywieszony w gablocie przed siedzibą MZK NSZZ “Solidarność” przy ul. Dąbrowszczaków. Pamiętam moment, kiedy przed gablotą przystanął dyrektor wydziału Prezydium WRN Kosicki i nie dostrzegając mnie, powiedział do swego kompana: “Poczytamy, co ten Kruk napisał”. W kręgach władzy byłem postrzegany jako “czarna owca”. Bo, aby nie mijać się z prawdą, muszę dopowiedzieć, że byłem wówczas jeszcze formalnie członkiem partii, choć od początku 1981 roku uciąłem jakiekolwiek związki z organizacją partyjną literatów. Jak postrzegali mnie inni, oceniający moją twórczość i czyny? Otóż po zjeździe ZLP, gdy nowy Zarząd Główny ZLP, demokratycznie wybrany, przystąpił do tworzenia komisji, otrzymałem pisma od prezesa Jana Józefa Szczepańskiego zachęcające do współpracy i od Anny Trzeciakowskiej (przewodniczącej Komisji Funduszu Literatury), abym zechciał zostać członkiem Komisji Funduszu Literatury. W ten sposób znalazłem się w jednym gronie z takimi osobami, jak m.in. Tadeusz Konwicki, Jerzy Turowicz, Andrzej Kuśniewicz i inni. Miałem zatem ścisły związek ze środowiskami literackimi kraju, z jego działaniami i niezależnymi publikacjami.
W ciągu 25 lat nie przeglądałem dokładnie swoich zapisków i dokumentów. To czas ciągle żywy. Przez całe ćwierćwiecze, aż po dziś dzień, nie miałem jakiejkolwiek stałej pracy w Olsztynie. W 1980 roku zrezygnowałem z pracy w prasie PRL, bo miałem dość rzeczywistości kreowanej przez nią, natomiast w III RP nie miałem w Olsztynie żadnej oferty pracy. Mogłem tylko, jak dotychczas to czynię, płacić składki (co miesiąc ok. 680 zł) na zaopatrzenie emerytalne twórców i ich rodzin, jakkolwiek – ze względu na kurczące się coraz bardziej możliwości zarobkowania – nie jest to zadanie łatwe.
Nie sprawdzałem dotychczas w swoim archiwum, kiedy otrzymałem mandat delegata do MKZ ze środowiska “Olsztyńskie Redakcje Prasowe”. Dokument ten mam, będę mógł zatem uszczegółowić. Istotnie, w Olsztynie mało było dziennikarzy wspierających „Solidarność”. Ich praca była zależna od RSW. Z dziennika “Gazeta Olsztyńska”, organu PZPR, nie przystąpił w pierwszym okresie bodaj nikt. To redakcja pozbywała się z czasem dziennikarzy niepokornych. M.in. po strajku drukarzy w OZGraf, z “Gazety Olsztyńskiej” zwolniony został red. Grzegorz Skwierciński, który przeszedł do pisma olsztyńskiej “Solidarności” - “Rezonans”. Młody dziennikarz “Gazety Olsztyńskiej” Janusz Soroka, po powrocie z I Zjazdu NSZZ “Solidarność”, na którym (wraz z Wacławem Radziwinowiczem) był sprawozdawcą “Gazety”, został zwolniony z tego dziennika i dostał też etatową pracę w “Rezonansie”. Poza tym w drugiej połowie 1981 roku niektórzy dziennikarze sympatyzowali z tzw. ruchem poziomym, na wzór tego, jaki zapoczątkował Iwanów w Toruniu. Pewne ruchy tektoniczne odbywały się w “Naszej Wsi”.
Walny Zjazd Delegatów NSZZ “Solidarność” w Olsztynie ma swoją dokumentację. Odbył się w Kortowie w dniach 27 i 28 czerwca 1981 roku. Każdy, kto tam był, indywidualnie przeżywał tamtejsze obrady i dyskusje. Na jedną sprawę chciałbym zatem zwrócić uwagę, bo ona szybko umknęła z pamięci. Otóż, jak wiemy, po reformie administracyjnej kraju w 1975 roku, rozbito tradycyjne regiony. Zamiast nazwy Warmia i Mazury władza propagowała nazwy: Olsztyńskie, a powiaty to były np. ziemia kętrzyńska, ziemia morąska, itp. Powstały zatem nazwy bez historycznego zakorzenienia. Gdy delegaci na zjazd Solidarności rozpatrywali punkt, jak nazwać Zarząd Regionu, prowadzący wówczas obrady Józef Lubieniecki proponował nazwę “Ziemia Olsztyńska”. Mówił przy tym, że nazwa mogłaby brzmieć “Pojezierze”, ale w Suwałkach już przyjęto tę nazwę. Powstał pewien zamęt. Ktoś [p. Klimek z prezydium zjazdu] zwrócił się z pytaniem do mnie w tej sprawie. I ja uzasadniałem wobec zebranych, dlaczego Zarząd Regionu powinien się nazywać: Warmińsko - Mazurski. Wsparła mnie Wiesława Enerlich ze Szczytna, powołując się na to, że jej dzieci urodziły się na Warmii i Mazurach. Do tej propozycji przychylił się również Mirosław Krupiński. Z galerii dość wrogo brzmiały natomiast pomruki “narodowców”, wolących Olsztyńskie niż Warmię i Mazury. Te przejawy niezadowolenia nasiliły się wówczas, gdy korzystając z pomocy Krupińskiego przedstawiłem projekt uchwały w sprawie krzywd wyrządzonych Warmiakom i Mazurom w okresie powojennym i w sprawie ocen i badań nad najnowszą historią regionu. Delegaci przyjęli te uchwały w głosowaniu.
Jeżeli chodzi o wybory, to kandydowałem jedynie w wyborach do Zarządu Regionu. Jakkolwiek nie byłem działaczem związkowym, raczej chciałem służyć radą, w tych wyborach znalazłem się (według liczby głosów) na 15. miejscu. Ciekawiło mnie jednak, jakie kontrargumenty wysuwali przeciwnicy i po zjeździe chciałem przesłuchać fragmenty nagrań ze zjazdu, dotyczące tych spraw. Okazało się jednak, że mimo poszukiwań, właśnie te fragmenty, które dotyczyły dyskusji o regionie Warmii i Mazur oraz o Warmiakach i Mazurach, zostały wycięte i usunięte. Tymczasem, jaka była uchwała na temat powojennych losów Warmiaków i Mazurów, to jest to do sprawdzenia. Jej treść znalazła się w moim obszernym szkicu pt. “Dlaczego Mazurzy stracili serce”, opublikowanym w 33. numerze kierowanego przez Tadeusza Mazowieckiego “Tygodnika Solidarność” - na dwa tygodnie przed stanem wojennym.
Po kortowskim zjeździe delegatów “Solidarności”, na którym wybrano władze regionu oraz delegatów na zjazd krajowy, rozeszła się wieść, że Zjednoczenie Patriotyczne “Grunwald” (stowarzyszenie grupujące “beton partyjny” i “narodowców”, szermujące symboliką narodową i językiem przedwojennej endecji, w którym na pierwszym miejscu było wskazywanie wrogów) przygotowuje się do zjazdu w Olsztynie, który zaplanowano na 3-4 lipca, a potem do lipcowego marszu na Grunwald. [Zapowiedź takiego marszu, ale jako kontrmanifestacja, zapowiadała też Konfederacja Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego.]. W organizacji zjazdu ZP “Grunwald” z daleko idącą pomocą pośpieszył oddział miejski ZBoWiD w Olsztynie. Właśnie “Grunwald” postawił na Olsztyn, licząc, że w tym województwie będzie miał dobre zaplecze. Dowiedziałem się o tym 2 lipca, zarówno na zebraniu ZO SDP, jak i w siedzibie “Solidarności”. Tego dnia przewodniczący Mirosław Krupiński wzywał mnie telefonicznie na posiedzenie Prezydium Zarządu Regionu, w trybie pilnym, wprost z zebrania Zarządu Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (byłem członkiem Zarządu), na którym przewodniczący ZO SDP Krzysztof Panasik mówił o gospodarce papierem w RSW “Książka-Prasa-Ruch”, a także o tym, że niektórzy koledzy z “Gazety Olsztyńskiej” współdziałają przy wydawaniu nowego pisma “Grunwald” - tygodnika, którego pierwszy numer niebawem zostanie wydrukowany. Jak powiedział, nie sam fakt współdziałania, ale nieoszczędną gospodarkę papierem (przy jego stałym braku) należy koniecznie oprotestować.
Gdy zjawiłem się w siedzibie regionu na 7. piętrze w Biurze Interwencyjnym (w tym bloku na parterze była restauracja “Albatros”), dopiero zbierali się członkowie Prezydium. Mirosław Krupiński zjawił się, gdy wszyscy przeglądali szpalty przyniesionego z OZGraf nowego tygodnika. Zapytał, czy jest pan Kruk, a potem poprosił, abym wyjaśnił zebranym, czym jest ZP “Grunwald” i co o nim sądzę. Przedstawiłem swoje krytyczne stanowisko. A wówczas Michał Powroźny, członek Prezydium, poprosił, abym napisał do “Rezonansu”, gdyż, jak powiedział, społeczeństwo o tym nie wie. Wskazałem jedynie, że w bieżącym, 13. numerze “Tygodnika Solidarność”, jest cała kolumna poświęcona tej organizacji i jej ludziom, i że stamtąd można skorzystać. Następnie Krupiński wykonał kilka telefonów, aby się dowiedzieć, kto dał zezwolenie na to, by zjazd “Grunwaldu” odbywał się w olsztyńskim Ratuszu – siedzibie MRN. Sekretarza KW Mokrzyszczaka nie było. Inni w KW wykazywali zdziwienie. Również przewodniczący MRN Witold Jarosz powiedział w rozmowie telefonicznej, że nic nie wie.
Prócz zjazdu rozstrzygnięcia domagała się sprawa druku pisma, z którą przyszli drukarze z Komisji Zakładowej “Solidarności” przy Zakładach Graficznych. Na razie, oprócz szpalt, które przejrzano, wiedziano tyle: jest skład; planowany nakład: 50 tysięcy egzemplarzy (z zapowiedzią na zwiększenie), naczelny redaktor Kazimierz Studentowicz; cena 20 zł. I informacja na 1 stronie w ramce, że przewodniczący ZP Bohdan Poręba zwołuje w Olsztynie zjazd na 3 i 4 lipca br. Roman Rudziński z Komisji Zakładowej przy Olsztyńskich Zakładach Graficznych przekonywał Prezydium, że sprawa jest pilna, następnego dnia rano bowiem, gdy o trzeciej zejdzie z rotacji “Gazeta Olsztyńska”, rozpocznie się druk Tygodnika “Grunwald”. Kto dał zezwolenie, kto papier, w jaki sposób zamówienie trafiło do Olsztyna – nie wiadomo. Ustalono, aby uczestnicy czwartkowej narady spotkali się wieczorem z Komisją Zakładową i przedstawili swe postulaty dyrekcji Zakładów Graficznych. Gdy wieczorem przybyłem do siedziby KZ “Solidarności” w drukarni, zdziwiłem się, że na zebranie nie przybył Krzysztof Panasik, przewodniczący Oddziału SDP, który, podobnie jak ja, został na to spotkanie specjalnie zaproszony. Gdy rozmowy z drukarzami “rwały się”, uznano, że odpowiedzi na pytania może udzielić tylko dyrekcja OZGraf. Ktoś z zakładu i z Prezydium “Solidarności” pojechał samochodem po p.o. dyrektora Tusińskiego. Wrócili po dwudziestej, już z informacją z Dziennika Telewizyjnego, że zjazd Grunwaldu został odwołany. To oprócz papieru był dodatkowy argument, aby do czasu wyjaśnienia, skąd i kto dał zezwolenie i papier na druk tygodnika, jego druk zatrzymać. O tym, jak to wszystko wyglądało, kto z olsztyńskich dziennikarzy angażował się przy drukowaniu “Grunwaldu” (Andrzej Bałtroczyk i Roman Wachowiec), a także o tym, jak drukarzy wynagradzano (wódką i papierosami na wagę), napisała potem dziennikarka miesięcznika “Prasa Polska”. Na razie, choćby dla zachowania chronologii wydarzeń, należy powiedzieć, że “Komisja Zakładowa zabezpieczyła matryce, skład w ramach zdekompletowano”. Przyznaję się bez bicia – też miałem w tym swój udział.
Jak co roku, w lipcu 1981 roku odbyły się w Olsztynie Spotkania Zamkowe “Śpiewajmy Poezję”. Zarząd Regionu “Solidarności” postanowił przyznać w tym roku swą nagrodę, a do jury powołał dwa małżeństwa: Langowskich i Kruków: Grażyna była członkiem Prezydium ZR, Ryszard, podobnie jak ja – członkiem Zarządu Regionu, a moja żona Swietłana pracowała (od marca na zlecenie, a od 1 lipca etatowo) w siedzibie “Solidarności”, jako redaktorka regionalnego pisma związkowego “Rezonans”. Byliśmy na wszystkich koncertach. Bardzo dobre wrażenie zrobił m.in. Marek Gałązka i jego zespół z Olecka, śpiewający piosenki Edwarda Stachury. Znaczenie miały też względy sentymentalne i nasza studencka młodość (wszyscy studiowaliśmy na UMK w Toruniu w latach sześćdziesiątych), a na dodatek nieżyjący już poeta był na moim i Swietłany ślubie, który odbył się w 1966 roku w DS nr 6. Gdy zastanawialiśmy się więc, komu przyznać nagrodę, zarówno Langowscy, jak i moja żona, w pierwszym momencie wskazywali Marka Gałązkę, a pomijali Jacka Kaczmarskiego, którego również cenili. W końcu przekonałem ich do mojej propozycji. Toteż gdy pod zamkową lipą odbył się koncert laureatów, laureatem nagrody Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ “Solidarność” został Jacek Kaczmarski i Grażyna Langowska wręczyła mu tę nagrodę.
Sierpień to strajk w Olsztyńskich Zakładach Graficznych: zaczął się od “Dni bez prasy”, a potem nabrał swojej dynamiki i trwał też we wrześniu. Być może, owa niedoszła przygoda z “Grunwaldem”, też była gorzkim doświadczeniem. O strajku w OZGraf pisał Zenon Złakowski w pracy “Solidarność olsztyńska w latach 1980-1981”. Nie zwrócił jednak uwagi na jednodniówkę “Protest Olsztyńskich Drukarzy”. W tej publikacji był mój utwór “List” oraz oświadczenie wyrażające solidarność z protestem drukarzy. Drobna to w istocie sprawa, ale świadcząca o tym, że i w tej sprawie nie milczałem. Dotyczyło to moralnego wsparcia i preferowanych wartości. Ale nie wszystko w olsztyńskiej kulturze wyglądało śpiewająco. Na przykład: kiedy trwała druga tura Krajowego Zjazdu “Solidarności”w Gdańsku, w Olsztynie w OBN odbywało się wyjazdowe posiedzenie Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. Niektórzy uczestnicy mieli znaczki “Solidarności”, a olsztyński pisarz Henryk Panas paradował demonstracyjnie ze znaczkiem “PZPR” w klapie. Mimo sprzeciwów, jakie dało się słyszeć, członkowie ZG uchwalili wysłanie listu gratulacyjnego do odbywającego się w Gdańsku zjazdu „Solidarności”. Wyjazdowe posiedzenie ZLP odbyło się w Olsztynie dlatego, że prezes ZLP Jan Józef Szczepański podpisał z ówczesnym przewodniczącym Prez.MRN [M. Różyckim] porozumienie w sprawie przekazania w przyszłości wymagającej remontu kamienicy przy ul. Kołłątaja na “dom literatury”. [Należy dodać, że już po stanie wojennym, gdy budynek wyremontowano ze środków NFRK, kamienicę tę zawłaszczył neo-ZLP, organizacja powstała po rozwiązaniu dawnego ZLP, a nowe władze miejskie po 1989 roku, mimo pisemnych protestów, które i ja składałem, milcząco zaaprobowały ten stan rzeczy.]
Nie przypominam sobie, by w 1981 roku Zarząd Regionu powoływał na mocy uchwały samodzielną Komisję Kultury, podobnie jak patronat “Solidarności” nad poszczególnymi spektaklami lub zespołami. Było to działanie poszczególnych osób, albo ich chęć większego wpływu na środowiska i to bez próby weryfikacji poprzez wybory. Tak doszło do zgromadzenia i spotkań pracowników z instytucji i placówek kultury. Na wyrost niektórzy podkreślali, że to właśnie jest Komisja Kultury, choć ściślej oddawała istotę rzeczy nazwa: sekcja pracowników kultury.
Faktem jest jednak, że w drugiej połowie 1981 roku podjąłem pewne działania koncepcyjne w gronie tych osób, mające na celu uporządkowanie sferę kultury wysokiej w regionie. Przedstawiłem mianowicie projekt utworzenia Rady Artystyczno - Programowej oraz regionalnej Fundacji Rozwoju Kultury. Te propozycje trafiły do doradców prawnych “Solidarności”, którzy mieli je opracować pod względem formalno - prawnym. Następnie, na skutek dążeń red. Bohdana Kurowskiego, szefa oddziału PA “Interpress” w Olsztynie, nastąpił wyjazd do Warszawy, gdzie odbyło się spotkanie z Komisją Kultury “Mazowsza”, której przewodniczył Konstanty Puzyna. Spośród olsztyniaków była też aktorka Irena Telesz i ja. Spotkanie to miało potwierdzić, że i na prowincji istnieją próby zmian.
Jeżeli chodzi o moją sytuację życiową, to od końca czerwca 1981 roku znalazłem się w zespole nowo tworzonego pisma w Warszawie, a mianowicie Miesięcznika Krytycznego “Meritum”, którego redaktorem naczelnym był Andrzej Mencwel. Ze względu na to, że w moich danych była informacja, że jestem członkiem Zarządu Regionu “Solidarności” w Olsztynie, prawie przez całe lato wydawca (Wydawnictwo Współczesne RSW) zwlekał z podpisaniem umowy, a więc i z płaceniem pensji. W końcu, po wielu interwencjach redaktora naczelnego, dostałem zatrudnienie. [Ukazały się dwa numery; trzeci, ale bez okładek, w którym były moje teksty, widziałem 12 XII 1981 r.; już nie ukazał się w upowszechnieniu.] Ale przez długi czas, gdy nie wiadomo było co dalej, cała moja czteroosobowa rodzina żyła z niewielkiej pensji, jaką otrzymywała moja żona w “Rezonansie”. Aby przeżyć, trzeba było pożyczać. Na szczęście byli jeszcze w Olsztynie ludzie, do których można było się o to zwrócić.
Niebawem, na kilka tygodni przed stanem wojennym, zaczął się czas burzliwy. Wzrosła agresja przeciwko mnie. Pod koniec listopada 1981 roku w “Tygodniku Solidarność” ukazał się mój szkic “Dlaczego Mazurzy stracili serce”, który przez środowisko kulturalne Olsztyna, wciąż bliskie władzom, został źle przyjęty. Jakby tego nie było dość, do Olsztyna dotarła wiadomość, że jako jedyny w całym województwie olsztyńskim dostałem od niezależnych organizatorów z Warszawy imienne zaproszenie na Kongres Kultury Polskiej. Jak potem opowiadali mi ci, którzy byli na tym zebraniu, w Domu Środowisk Twórczych w Olsztynie odbyła się wielka narada miejscowych środowisk twórczych pod egidą Stowarzyszenia Społeczno - Kulturalnego “Pojezierze”. Uchwalono tam, że “Kruk nie reprezentuje kultury polskiej na Warmii i Mazurach” i przegłosowano, że “Kruka w Olsztynie w ogóle nie ma”, a poza tym domagano się, by organizatorzy wycofali wysłane do mnie zaproszenie. W tej sprawie “kulturalny Olsztyn” był zgodny i parokrotnie dzwonił do Komitetu Porozumiewawczego Środowisk Twórczych i Naukowych w Warszawie. Sprawić, abym nie pojechał - to był najważniejszy punkt. Gdy usłyszeli odpowiedź, że nie oni będą decydować, komu wysyłać zaproszenie, stracili zainteresowanie dla Kongresu Kultury Polskiej, twierdząc, że to antysocjalistyczna impreza. Na pocieszenie powiedziano im, że mogą wysłać jednego obserwatora. Najbardziej gorliwi dyskutanci stracili jednak zainteresowanie dla takiego rozwiązania i poczęli opuszczać salę. Wreszcie na wyjazd zgodził się plastyk Kompowski, który w tych dyskusjach raczej nie brał udziału. Na Kongresie Kultury Polskiej Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne “Pojezierze” było obecne w zadziwiający sposób – poprzez nadesłane życzenia, do których potem, po wprowadzeniu stanu wojennego, już nigdy się nie przyznał. Otóż gdy 11 grudnia po rozpoczęciu obrad w Teatrze Dramatycznym odczytano nadesłane depesze i listy, ku mojemu zdziwieniu mogłem zapoznać się z listem prezesa Zarządu Głównego SS-K “Pojezierze” Henryka Panasa i osobno z listem sekretarza Zarządu Głównego SS-K “Pojezierze” Mieczysława Porzuczka. Ta informacja, to tylko przyczynek do zachowań ludzkich.
Zanim pojechałem na Kongres Kultury, dowiedziałem się, że władza olsztyńska ostatecznie odmówiła rejestracji naszego Mazurskiego Zrzeszenia Kulturalnego, uzasadniając, że takie stowarzyszenie nie służyłoby integracji społecznej regionu. Wraz z innymi działaczami zapoznałem się z dokumentami; ustaliliśmy, że będziemy się odwoływać, a tego zadania podejmie się Wiktor M. Leyk razem z ks. Jerzym Otello. Na dwa dni przed moim wyjazdem do Warszawy, napisałem artykuł pt. “Odmowa” i wysłałem pocztą do “Tygodnika Solidarność”. Kopie materiałów przywiozłem na Kongres Kultury. Miałem wówczas grypę i wysoką gorączkę. Asesorzy kongresu Kazimierz Dziewanowski i Jerzy St. Sito zaproponowali mi w rozmowie, abym materiały, jakie mam ze sobą, od razu złożył w sekretariacie kongresu. Tak też uczyniłem. W niedzielę 13 grudnia wprowadzono stan wojenny. Drzwi do Teatru Dramatycznego, w którym odbywały się kongresowe dyskusje, były zamknięte. Jak inni, udałem się do kościoła św. Anny przy Placu Zamkowym. Wraz z grupą ok. 250 osób - uczestników Kongresu Kultury podpisałem tej niedzieli protest przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego i przeciwko internowaniom. Ten protest prof. Aleksander Geysztor przekazał potem Prymasowi Polski, który po południu wrócił z Częstochowy do Warszawy. O przeżyciach tego dnia napisałem wkrótce opowiadanie pt. “Niedziela w grudniu”. Jego pierwsza część (ok. 30 stron maszynopisu) ukazała się po latach drukiem w Kwartalniku Literackim “Kresy” (nr 12, jesień 1992), druga część, zawierająca taką samą liczbę stron, nadal pozostaje w maszynopisie. Tak mniej więcej, zdając sobie sprawę z licznych pominięć, wygląda moje szesnaście miesięcy z pierwszą “Solidarnością” - od lata 1980 roku aż po dzień, kiedy stan wojenny zabrał nam radość z oczu.
Erwin Kruk
Poeta, prozaik, publicysta. W jego dorobku twórczym znajdują się powieści, m.in. „Pusta noc” (1976), „Łaknienie” (1980) i „Kronika z Mazur” (1989) oraz książki eseistyczne: „Warmia i Mazury” (2003) i „Szkice z mazurskiego brulionu” (2003). Wydal następujące zbiorki wierszy: „Rysowane z pamięci” (1963), „Zapisy powrotu” (1969), „Moja Północ” (1977), „Powrót na wygnanie” (1977), z „Krainy Nod” (1987), „Znikanie” (2005)
Tekst wygłoszony 26 sierpnia 2005 r. w Delegaturze Instytutu Pamięci Narodowej w Olsztynie na spotkaniu z okazji obchodów 25-lecia „Solidarności”, nigdzie dotychczas nie publikowan
Skomentuj
Komentuj jako gość