Magister farmacji Ewa T. przyjęła ofertę pracy w Pracowni Leków Cytostatycznych w Szpitalu Płucnym w Olsztynie wiedziona sentymentem z lat młodości do miasta nad Łyną. Po roku pracy odeszła przerażona i szpitalem, i miastem, w którym toleruje się istnienie takiej dyrektor szpitala.
Otwarcie pracowni dla telewizji
- Pracuję w zawodzie ponad 20 lat i mam doświadczenie z pracy w różnych szpitalach, w różnych miastach - mówi mi Ewa T., która przyszła do pracy w Olsztynie z Lublina, - ale z czymś takim spotkałam się po raz pierwszy. Dyrektorka traktuje podwładnych jak kukły, które mają ślepo wykonywać jej polecenia, nawet jeśli ich wykonanie narazi na szwank ich zdrowie, a nawet życie. Najmniejsza próba sprzeciwu jest natychmiast pacyfikowana przez dyrektorkę i skorumpowanych bezwolnych i zastraszonych popleczników.
Do pracy w szpitalnej aptece Ewę T. ściągnęła Irena Petryna. Poszukiwała farmaceuty do Pracowni Leków Cytostatycznych, leków używanych w chemioterapii nowotworów. Ewa T. rozpoczęła pracę w marcu 2011 roku na umowę-zlecenie.
- Na studiach nie uczą pracy przy lekach cytostatycznych – mówi Ewa T.- Żeby się tego nauczyć trzeba przejść przeszkolenie na konkretnym stanowisku pracy. Na własny koszt zdobyłam to doświadczenie w szpitalu onkologicznym w Lublinie. Gdy dostałam propozycję pracy w Olsztynie przyjęłam ją przez sentyment do miasta mojej młodości.
Apteka z podległą pracownią leków cytostatycznych w Szpitalu Płucnym została otwarta z wielką pompą, z udziałem Marszałka województwa, w lipcu 2010 r. Dyrektorka chciała jak najszybciej ogłosić mediom swój kolejny ,,sukces”: przeniesienie apteki na strych, którego adaptacja kosztowała 450 tys. zł oraz zakup sprzętu za 250 tys. zł. Dyrektorka Irena Petryna ogłosiła, że jest to najnowocześniejsza apteka szpitalna w województwie i jedyna z Pracownią Leków Cytotoksycznych, spełniającą standardy unijne.
Media lokalne nie zorientowały się, że uczestniczą w otwarciu „potiomkinowskiej wioski”.
Artykuł z "Gazety Olsztyńskiej" z 22.07.2010r.
Do pomieszczenia Pracowni Leków cytotoksycznych dyrektorka poleciła wnieść z oddziału szpitalnego małą lożę (widzimy ja na zdjęciu ilustrującym artykuł w „GO” z 22 lipca 2010r), która po imprezie wróciła na oddział. Dziennikarze nie wiedzieli, bo i skąd, że prawdziwa loża używana w PLC ma ok. 2 m długości. Stąd Warmińsko-Mazurski Wojewódzki Inspektorat Farmaceutyczny wydał 27 sierpnia 2010 roku zgodę jedynie na „uruchomienie apteki szpitalnej, jednak z wyłączeniem pracowni cytostatycznej, z uwagi na brak loży laminarnej przeznaczonej do wykonywania cytostatyków”. Taką zgodę Szpital otrzymał dopiero 9 listopada 2010 roku, a tak naprawdę Pracownia Leków Cytostatycznych zaczęła pracę dopiero w lutym 2011 roku, bo do tego czasu szpital nie miał przeszkolonego personelu. Toteż w lipcu 2010 roku pracownicy apteki dla potrzeb telewizji odstawili szopkę; udawali, że pracownia działa. Po fecie pracownię zamknięto.
Wkrótce okaże się też, że przeniesienie apteki z parteru na strych, nie polepszyło, a pogorszyło warunki pracy oraz przechowywania leków.
"Komfortowe warunki pracy"
Praca w pracowni jest bardzo niebezpieczna dla zdrowia i życia, bowiem pracownicy dostają do ręki „bombę toksyczną”. Niewłaściwe obchodzenie się z tą „bombą”, w nieodpowiednich warunkach, to narażenie się m.in. na uszkodzenie szpiku kostnego, błon śluzowych, anemię, obniżenie odporności, wrzody żołądka i dwunastnicy, stany zapalne błon śluzowych układu pokarmowego, uszkodzenie nerek; niepłodność, a u kobiet w ciąży trucizna powoduje uszkodzenie, a nawet śmierć płodu, toteż w PLC nie wolno pracować kobietom ciężarnym oraz karmiącym piersią. W skrajnym przypadku trucizna wywołuje chorobę nowotworową.
Z uwagi na wysoką szkodliwość cytotoksyków, ich produkcja musi odbywać się w odpowiednio przygotowanych i wyposażonych pracowniach, gdyż trucizna zawarta w leku dostaje się do organizmu poprzez skórę, drogą pokarmową oraz na skutek wdychania jej cząstek. Organizacja i czas pracy podlega ścisłym reżimom. W Standardach Farmacji Onkologicznej „zaleca się, aby praca bez przerwy w loży nie trwała dłużej niż 2 godziny a całościowy czas pracy nie przekraczał 5 godzin”.
Dyrektorka szpitala Irena Petryna w odpowiedzi mailowej (odmówiła osobistego spotkania) twierdzi, że:
„Przeciętnie, dziennie przygotowywanych jest ok. 20 wlewów, co skutkuje przybywaniem w loży nie więcej niż 2 godziny dziennie. Biorąc pod uwagę liczbę łóżek w naszym szpitalu, a także ilość przygotowywanych leków cytostatycznych, to obsada apteki zapewnia pracę w komfortowych warunkach”.
To co zastałam na miejscu, w pracowni Szpitala Płucnego, woła o pomstę do nieba! - opowiada Ewa T. - Za mała obsada kadrowa pracowni, techniczki niczym stachanówki biją rekordy godzin pracy przy wlewach; rekord pracowni, to ponad 50 wlewów w ciągu dnia. Tylko w poniedziałki jest mniej wlewów. Po takim maratonie techniczki mówiły mi: ,,nie pamiętam, co robiłam”. Są nieprzytomne ze zmęczenia. A przy produkcji tych leków jest wymagana ogromna precyzja, składniki podaje się w miligramach. W ręku pracownik trzyma ,,toksyczną bombę”. Dlatego tych leków nie robi pielęgniarka przy łóżku pacjenta. Pracownice w ramach „odpoczynku” od trujących oparów biegną do pracy w aptece, bo z powodu zbyt małej obsady muszą pracować i w pracowni, i w aptece, co jest wbrew przepisom. Ponadto praca w PLC przebiega w takim napięciu uwagi, że pracownik nie jest w stanie ciągnąć pracy potem w drugim zespole tj. w aptece. Technik powinien pracować tylko w Pracowni Leków Cytostatycznych, czas pracy powinien wynosić 5 godzin, z przerwą po 2 godzinach. Pozostałe 3 godziny pracy przeznacza się na drobiazgową dokumentację. W innych ośrodkach po 5-godzinnej pracy personel pracowni cytostatycznej wychodzi ze szpitala. W tej pracowni notorycznie wszelkie normy czasu pracy są łamane.
W czasie, gdy choć jeden z pracowników fachowych przebywa na urlopie lub odbiera dzień wolny za sobotę (a taka sytuacja ma miejsce w sumie przez ok. 6 miesięcy w roku) wówczas i ten niezgodny ze standardami skład zostaje dodatkowo zaburzony. O szkoleniu pracowników, które wg standardów są obligatoryjne, nie ma mowy. Pracownia jest obciążona nierównomiernie, ponieważ jednego dnia sporządza się tylko kilka roztworów cytostatyków, a następnego może ich być 30 czy 50. Wynika to z prowadzenia przez szpital tzw. chemii jednego dnia. To są dodatkowi pacjenci, którzy zgłaszają się do szpitala tylko po to, by przyjąć lek cytostatyczny (przebywają w szpitalu do 3 dni). Ich liczba będzie rosła, gdyż dyrektorka dąży do objęcia chemia jednego dnia pacjentów z całego województwa. Do tego dojdą badania kliniczne tych pacjentów, które obecnie odbywają się na oddziale szpitalnym, a powinny w aptece, bo przecież w tym celu ją tworzono, za 700 tys zł, żeby wszystkie czynności związane z cytotastykami odbywały się w odpowiednich warunkach. Ponadto badania wykonywane na oddziale, przy też szczupłej obsadzie kadrowej, sprawiają, że recepty na cytostatyki zaczynają dopiero spływać do apteki po godz. 12.00! A apteka pracuje do 14.30.
Wówczas cały personel rzuca pracę w aptece i pędzi do pracowni cytostatycznej, w której muszą pracować jednocześnie 4 osoby: operator i pomocnik przy loży (w pomieszczeniu aseptycznym), pomocnik (w pomieszczeniu przygotowawczym), farmaceuta (w pomieszczeniu administracyjnym). Tymczasem apteka zatrudnia 7 osób, w tym 1 rejestratorkę i 1 sprzątaczkę, więc przy zaangażowaniu w PLC 4 osób w aptece zostaje tylko kierownik.
Z prostych wyliczeń wynika, że przy 7,5 godzinnym czasie pracy, przy standardzie czasu pracy w PLC - 5 godzin, w PLC muszą być na stałe zatrudnione 3 osoby (7,5 godz. x 2 pracowników : 5 godz. pracy w PLC wg norm = 3 osoby). Inaczej dwie osoby musiałyby pracować w PLC w sumie 15 godzin (przy pełnym obłożeniu pracowni), żeby wykonać leki. Takie spiętrzenie pracy w PLC powoduje przeciążenie personelu pracą, wywołuje nerwową atmosferę i stwarza dodatkowe zagrożenia dla pacjentów i pracowników apteki.
- Przecież to są młode kobiety, w wieku rozrodczym. Takie przekraczanie norm pracy i bicie rekordów musi się odbić na ich zdrowiu – komentuje Ewa T.
Wcielone do PLC
Ewa T. zwróciła uwagę na złą atmosferę pracy w aptece. Kierowniczka apteki Elżbieta M. była zagoniona i zaszczuta. Dyrektorka przy przyjmowaniu Ewy T. do pracy, dała jej do zrozumienia, że chce się pozbyć kierowniczki.
- Po jakimś czasie zapytałam kierowniczkę, panią Elę M., o co tu chodzi, co się dzieje? - mówi Ewa T. - Długo nie mogłam od niej nic wydobyć. Po jakimś nieprzyjemnym spotkaniu u dyrektorki, wreszcie mi powiedziała, co przeżyła i nadal przeżywa. Wtedy zrozumiałam w jakie bagno trafiłam.
Kierowniczka apteki opowiedziała jej, że jest ciągle prześladowana i krytykowana. Zaczęło się od jej sprzeciwu wobec decyzji dyrektorki o natychmiastowym otwarciu PLC. Kierowniczka cierpliwie tłumaczyła, jak niebezpieczne są to leki, jakie obowiązują w pracowni przepisy prawa, reżimy i standardy. Poinformowała, iż do pracowni leków cytostatycznych trzeba będzie zatrudnić 3-pracowników, odpowiednio przeszkolonych: dwóch mgr farmacji (jeden zajmuje się dokumentacją, a drugi w tym czasie pracuje w boksie aseptycznym) i jednego technika. Żadna pracownia w Polsce nie jest otwierana, jeśli kierownik apteki nie ma zatrudnionego do niej magistra farmacji, który odpowiada za pracę przy sporządzaniu cytostatyków. Na te tłumaczenia usłyszała od rozgniewanej dyrektorki: „To może ja zmienię kierownika!” (Elżbieta M. od 13 lat jestem kierownikiem apteki szpitalnej w Samodzielnym Publicznym Zespole Gruźlicy i Chorób Płuc w Olsztynie. Ma IIo specjalizacji z farmacji aptecznej i ukończone studia podyplomowe w zakresie zarządzania w służbie zdrowia).
Odpowiedź mailowa dyrektorki Ireny Petryny:
„Trzeba w tym miejscu podkreślić, że kierownik apteki od początku była negatywnie nastawiona do przyjęcia przez aptekę nowych zadań wynikających z ustawy o prawie farmaceutycznym. Prawdą jest, że poleciłam kierownikowi, aby przyśpieszyła przeszkolenia pracowników, ponieważ trwało to już kilka miesięcy. Nie groziłam Jej natomiast, że z tego powodu zwolnię ją z pracy”.
Chiński skok do PLC
Kierowniczka apteki, 24 sierpnia 2010 roku, została zmuszona do podpisania zgody na robienie leku i jednoczesny nadzór nad techniczkami, co i tak było niewykonalne, przy 6 osobach personelu (1 mgr farmacji, 3 techniczki farmacji, 1 rejestratorka medyczna, 1 sprzątaczka). Jeżeli kierownik pracuje w pomieszczeniu aseptycznym jako operator to nie może w tym czasie sprawdzać wpływających na bieżąco recept, wypisywać przepisów wykonawczych, sprawdzać i wydawać gotowych preparatów, a więc nie może wykonywać czynności zarezerwowanych wyłącznie dla magistra farmacji! Kierowniczka zastrzegła, że zgadza się doraźnie, do czasu zatrudnienia personelu do PLC. Odbyła przeszkolenie w Poznaniu. (Później jeszcze kilkakrotnie, na własny koszt, poświęcając urlop, jeździła i uzupełniała swoją wiedzę w Pracowniach Leków Cytostatycznych, w przodujących ośrodkach w kraju).
Dyrektorka również z marszu, metodą „chińskiego skoku”, wcieliła do PLC 2 techniczki. Jedna z nich, Dorota C. (inicjały zmienione na prośbę zainteresowanej), tak na ten temat zeznała w prokuraturze, w śledztwie w sprawie mobbingu w Szpitalu Płucnym: „Dyrektorka wezwała mnie i Annę M., 24 sierpnia 2010 roku i oznajmiła, że mamy pracować w PLC. Powiedziałam wówczas pani dyrektor, że praca w PLC wymaga specjalnych uprawnień, gdyż nieumiejętne lub nieprawidłowe przygotowanie leku zagraża zdrowiu, a nawet życiu zarówno pacjenta, jak i pracownika. Dyrektorka bardzo się zdenerwowała. Powiedziała, że nie będziemy jej uczyć, co ma robić. Jak nam się nie podoba, to nie musimy pracować w tym szpitalu. Później wezwała nas kadrowa i kazała podpisać nowy zakres obowiązków”.
Kierowniczka wytrzymała presję i dyrektorka w końcu zatrudniła dodatkowo jedną techniczkę (na wnioskowane 3 osoby, w tym mgr farmacji), która przechodziła szkolenie do pracy w PLC na oddziale szpitalnym. Niestety, tuż przed uruchomieniem pracowni ta techniczka zachorowała, a po okresie próbnym stwierdziła, że za tak niską pensję nie będzie narażać swojego zdrowia i odeszła. Dyrektorka ukarała kierowniczkę apteki upomnieniem, że do tej pory nie przeszkoliła jeszcze dwóch pozostałych techniczek. Na próżno kierowniczka wyjaśniała, że przy loży w oddziale szpitalnym jest tylko jedno miejsce dla szkolącej się osoby. Ponadto, ktoś przecież musi pracować w aptece, a szkolenie, a następnie nabywanie doświadczenia, musi trwać co najmniej 2 miesiące.
Zwolniona dyscyplinarnie wygrywa w sądzie pracy
Szkolenie zaczęły przechodzić pracujące w aptece techniczki. Jedna z nich, Dorota C. chodziła na nie, ale powołując się na przepisy, głośno mówiła, że techniczka może wykonywać w PLC tylko czynności pomocnicze. Dyrektorka oznajmiła kierowniczce, że nie jest zadowolona z Doroty C., bo jest taka „przepisowa” i że ją zwolni.
”Atmosfera w aptece zrobiła się nerwowa – z zeznań złożonych w śledztwie o mobbing, Doroty C. - . Dyrektorka naciskała na kierowniczkę, by jak najszybciej uruchomiła PLC. Kierowniczka wracała z każdej rozmowy od dyrektorki zapłakana i przybita. Mówiła nam, że jak zaraz nie uruchomimy PLC, to dyrektorka zwolni z pracy całą aptekę. Poczułam strach o pracę, niepewność jutra, wpadłam w depresję. Postanowiłam pójść do lekarza. Rano 21 stycznia 2011 roku zwolniłam się u kierowniczki godzinę wcześniej z pracy, bo o 13.45 miałam wizytę u lekarza. Kierowniczka zgodziła się, jednak tuż przed moim wyjściem nagle odwołała zgodę (później się okazało, że takie polecenie kierowniczka dostała od dyrektorki). Mój mąż, który przyjechał po mnie do szpitala, widząc w jakim jestem złym stanie, zabrał mnie do lekarza. Trzy dni później dostałam pocztą zwolnienie dyscyplinarne. Przez 7 lat pracy w szpitalu nie było do mnie żadnych uwag. Nie byłam karana, przeciwnie i nagle dowiedziałam się, że jestem konfliktowa, że dezorganizuję pracę w aptece. I to wszystko na podstawie jakiś donosów koleżanek-techniczki Anny M i rejestratorki Teresy A. Donosów tych na dodatek nie było w moich aktach; trzymała je w biurku dyrektorka”.
Autorka donosu - najbliższa koleżanka Doroty C. - Anna M., czuła do niej żal z tego powodu, że Dorota C. wciąż zarabia od niej o ok. 100 zł więcej, przy tym samym zakresie obowiązków. Innym razem - bez wiedzy szefowej apteki – Dorota C. otrzymała od dyrektorki 300 zł za zastępowanie kierowniczki w czasie jej urlopu. Anna M. nie otrzymała niczego podobnego, gdy sama zastępowała kierowniczkę. Kierowniczka apteki wnosiła do dyrektorki o wyrównanie pensji Annie M. Bez skutku. Dyrektorka wiedziała co robi. Nic tak nie skłóca ludzi jak pieniądze. Anna M. zamiast swą niechęć kierować do dyrektorki, czuła rosnącą zawiść do Doroty C. W zgranym od lat zespole apteki zaczęły się scysje i kwasy.
Dorota C. odwołała się do Sądu Pracy. W tym czasie pracę w aptece zaczęła mgr farm. Ewa T. (marzec 2011). - Byłam świadkiem, jak radczyni prawna szpitala poucza techniczkę Annę M., co ma mówić w sądzie, że Dorota C. chciała swoim działaniem spowodować zagrożenie życia i zdrowia pacjentów - mówi Ewa T. Kierowniczkę apteki ustawiała przed rozprawą dyrektorka w obecności prawniczki. Dyrektorka dawała do zrozumienia kierowniczce, że jeśli ta w sądzie, będzie mówiła inaczej niż techniczki, to ona wyciągnie wobec niej konsekwencje.
Techniczka i rejestratorka wyrecytowały w sądzie wyuczoną lekcję, jednak rozbieżność między tym, co zeznały a wcześniej złożonymi donosami oraz zeznania na sali sądowej kierowniczki apteki Elżbiety M. sprawiły, że zwolnienie dyscyplinarne okazało się bezpodstawne. Dorota C. sprawę wygrała, mimo odwołania się Ireny Petryny od wyroku do Sądu Okręgowego i szpital musiał wypłacić Dorocie C. odszkodowanie oraz zmienić wypowiedzenie z dyscyplinarnego na zwykłe.
Po przegranej w sądzie sprawie, dyrektorka wezwała do siebie kierowniczkę apteki i w obecności techniczki i rejestratorki udzieliła jej reprymendy, za brak umiejętności rozwiązywania problemów pracowniczych w aptece. Podwładne, które były świadkami tego pomiatania kierowniczki, dostały sygnał, że mogą się z nią nie liczyć. Tym bardziej, że po rozprawie były nagradzane.
Kto tu naraża zdrowie i życie pacjentów?
Ewa T. dość szybko się zorientowała, jakie są wobec niej plany dyrektorki. Miała ,,wygryźć” ze stanowiska kierownika apteki. Elżbieta M. podpisała na siebie wyrok nie tylko z powodu swoich zeznań w sądzie, w sprawie Doroty C. Już dużo wcześniej naraziła się dyrektorce sprzeciwiając się otwarciu PLC z powodu braku personelu, a po uruchomieniu pracowni zgłaszaniem, iż praca w PLC odbywa się wbrew przepisom prawa i z narażeniem życia i zdrowia tak pracowników, jak i pacjentów. Gdy jej interwencje ustne nie wywierały żadnego skutku, zaczęła te uwagi zgłaszać na piśmie. Stała się więc niebezpieczna dla dyrektorki, bowiem w razie tragedii odpowiedzialność spadłaby nie na kierowniczkę apteki, a na dyrektorkę, gdyż nie reagowała na zgłaszane problemy.
A nie reagowała, gdyż dostosowanie PLC i apteki do standardów unijnych spowodowałoby zwiększenie kosztów. A sukces Ireny Petryny opierał się na osiąganiu przez szpital dochodu za wszelką cenę.
Ewa T. ani myślała stać się ślepym narzędziem w ręku Ireny Petryny, za pomocą którego dyrektorka pozbyłaby się ze szpitala Elżbiety M. Jest ulepiona z innej gliny. Dała to do zrozumienia Irenie Petrynie.
Stała się więc zbędna. Było kwestią czasu i metod, za pomocą których dyrektorka się jej pozbędzie ze szpitala. - Najpierw zaczęła rozpuszczać na mój temat plotkę, że chyba jestem alkoholiczką albo narkomanką. - opowiada Ewa T. - Następnie dyrektorka zaczęła wzywać do siebie, poza plecami zarówno moimi, jak i kierowniczki apteki, nowo zatrudnione techniczki. Wkrótce okazała się, w jakim celu.
- Wzywa mnie dyrektorka i mówi: ,,pani nie umie liczyć dawek leku!”- opowiada Ewa T. - Osłupiałam. „A skąd to pani przyszło do głowy” – zapytałam. „Bo tak mi techniczki napisały”.
Proszę pana, ja mam dwa fakultety, mój ojciec jest matematykiem. - mówi poruszona Ewa T. - Ten zarzut rolniczki (Irena Petryna ukończyła wydział rolny ART - przyp. mój) był po prostu absurdalny i skandaliczny!
Gdyby Ewa T. rzeczywiście źle przygotowywała leki, skończyłoby się to poważnymi konsekwencjami dla zdrowia i życia pacjentów. Dyrektorka po stwierdzeniu takiego faktu, powinna była natychmiast zawiadomić prokuraturę! Nie zrobiła tego. Dlaczego?
To nie jedyny przypadek, gdy dyrektorka szpitala, rolniczka z wykształcenia, podważała kompetencje personelu medycznego. Jeden z lekarzy, przesłuchany w prokuraturze w trakcie śledztwa w sprawie mobbingu w szpitalu, wojewódzki konsultant chorób płuc, wybitny specjalista z długoletnim stażem, zeznał, że został w trakcie obchodu wezwany do dyrektorki, która oznajmiła mu, że leczy pacjenta niewłaściwym lekiem!
Bez jego wiedzy dyrektorka wydała też polecenie przeniesienia pacjentów z astmą, zapaleniem płuc, po przebytej chemii i radioterapii, a więc z obniżoną odpornością immunologiczną, na oddział, w którym wcześniej leżeli chorzy z prątkującą gruźlica!
Prokurator Rejonowy w Olsztynie w ogóle na to zeznanie nie zareagował, a mamy tu do czynienia z zawiadomieniem o narażeniu zdrowia i życia pacjentów!
Kto psuje atmosferę w pracy?
Kierowniczka apteki, już po pierwszym sygnale techniczki Barbary M., iż jej zdaniem mgr farm. Ewa T. źle odmierza dawki leku w PLC, natychmiast zareagowała. Osobiście sprawdziła, jak mgr farm. Ewa T. odmierza dawki. Dawki były odmierzane prawidłowo.
Mimo to dyrektorka, powołując się na donosy techniczek, nadal twierdziła, że Ewa T. nie potrafi odmierzać dawek leku, a kierowniczka na to nie reaguje. Wobec tego kierowniczka apteki wysłała do Małgorzaty Lotkowskiej – Konsultanta Wojewódzkiego w dziedzinie Farmacji Szpitalnej dla Obszaru Woj. Warmińsko-Mazurskiego prośbę o kontrolę w PLC. Konsultant przekazała sprawę do Wojewódzkiego Inspektora Farmaceutycznego w Olsztynie.
Temperatura w PLC i aptece
„Przedmiotem kontroli Wojewódzkiego Inspektoratu Farmaceutycznego była gospodarka lekiem cytostatycznym – poinformowała mnie Inspektor mgr farm. Elżbieta Kuriata. - Organy inspekcji farmaceutycznej nie są uprawnione do oceny umiejętności fachowych farmaceuty wykonującego zawód. Ocena ta winna być przeprowadzona przez bezpośredniego przełożonego”.
Inspektorat po kontroli wydał zalecenia, lecz Inspektor odmówiła mi ich ujawnienia, do czasu ich uprawomocnienia, bowiem wnioski zaskarżyła dyrektor szpitala. Z kolei dyrektorka Irena Petryna w odpowiedzi mailowej napisała odnośnie tej kontroli: „Pozostałe drobne uchybienia (typu zakup dodatkowego urządzenia do pomiaru temperatury i wilgotności, zakup podestów pod płyny infuzyjne, zmiana sposobu etykietowania) zostały usunięte. Organ drugiej instancji uchylił w zaskarżonej przez Szpital części decyzję Wojewódzkiego Inspektora Farmaceutycznego i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Postępowanie to jest w toku”.
Jednak, dzięki Ewie T. wiem, że kontrola wykryła, iż temperatura w pracowni cytostatycznej przekraczała 25 stopni C. W raporcie techniczka odnotowała 25,5 stopnia C. Zgodnie ze standardami temperatura w pracowni cytostatycznej powinna wynosić od 18 do 22 stopni C; chodzi o uniemożliwienie rozwoju mikroorganizmów, no i o komfort pracy pracowników.
(Dyrektorka zarzuciła kierowniczce apteki, po kontroli nadzoru farmaceutycznego, że nie dopilnowała, aby techniczki wpisywały do raportu „prawidłową” temperaturę. „Prawidłową” to znaczy fałszywą).
Problem temperatury dotyczy też magazynu leków. Tak latem jak i zimą pracownicy zmuszeni są wyłączać wentylację (klimy nie ma). Latem, gdy temperatura przekracza 28 stopni C., wyłączają wentylację, bo inaczej gorące powietrze zasysane z zewnątrz podniosłoby temperaturę do 35 stopni C. Zimą natomiast zmuszeni są wyłączać wentylację, gdy temperatura spada poniżej 18 stopni.
Jak poinformowała mnie Wojewódzka Inspektor, mgr farm. Elżbieta Kuriata, temperaturę, w której trzeba przechowywać leki określa producent leku, natomiast Farmakopea Polska określa, że leki mają być przechowywane w temperaturze pokojowej, czyli do 25 stopni C. Co dzieje się z lekami ze szpitalnej apteki, w której temperatura dochodzi do 28 stopni C., czy są utylizowane?
Odpowiedź mailowa dyrektorki szpitala na te pytania:
„Temperatura w aptece jest kontrolowana zgodnie z wymogami. Przeciętnie, w pomieszczeniu przygotowywania leków cytotoksycznych wynosi ona 18-22 stopni Celsjusza. Od pierwszego uruchomienia loży w aptece (grudzień 2010r.) dwa razy – 7 i 8 czerwca 2011r. - zdarzyło się, że temperatura przekroczyła dopuszczalną normę dokładnie o pół stopnia i wynosiła 25,5 stopnia Celsjusza. Dyrekcja została o tym powiadomiona. Dla zapobieżenia w przyszłości przekraczaniu temperatur normowych, w planie inwestycyjnym na 2012 rok zostały zaplanowane i zabezpieczone środki na wykonanie przed okresem letnim instalacji chłodzącej. W najbliższym czasie rozpoczną się prace w tym zakresie. Wojewódzki Inspektor Farmaceutyczny wyraził zgodę na wykonanie tej instalacji do końca 2012r.
Z tego, co mi wiadomo, kierownik apteki nie podjął decyzji o utylizacji leków z powodu dwukrotnego przekroczenia maksymalnej temperatury o pół stopnia (kontrola wykazała przekroczenie temperatury w PLC, w magazynie leków temperatura nie była badana – przyp. Adam Socha). Zgodnie z procedurami, to kierownik apteki, po konsultacji z nadzorem farmaceutycznym podejmuje decyzję o ich ewentualnej utylizacji. Działanie minimalnie podwyższonej temperatury było krótkotrwałe i w związku z tym nie miało wpływu, na jakość leków. Leki podawane pacjentom są najwyższej, jakości”.
Wdychają toksyczne opary
Techniczki pracujące w PLC skarżyły się Ewie T. na uczulenia oraz dziwny smak w ustach. Ewa T. wiążę to z warunkami pracy. Pracownicy PLC pracują w małym, ciasnym boksie aseptycznym, w maseczkach na twarzy, czepkach na głowie. Latem w tej temperaturze pot im cieknie po twarzy i plecach, zaś zimą szczękają zębami, bowiem w PLC jest tylko wentylacja nawiewno-wywiewna, a nie ma klimatyzacji.
Ponadto w loży nie ma dodatkowego wyciągu, który by uniemożliwiał zawracanie skażonego powietrza do pomieszczenia jałowego - tłumaczy Ewa T. - W takiej pracowni musi być wentylacja, klimatyzacja oraz dodatkowo wyciąg w loży. A tego nie ma. Kierowniczka zgłaszała problem braku klimatyzacji i wyciągu na naradach, ale dyrektorzy drwili z niej: „Dostała pani mercedesa, a domaga się Rolls-Royce'a”. Dyrektorka wezwała mnie i prosiła, żebym wpłynęła na kierowniczkę apteki, żeby odstąpiła od żądania zainstalowania klimatyzacji i wyciągu w PLC - opowiada dalej Ewa T. – Jeśli odwiodę ją od tych wymagań, da mi obiecaną podwyżkę. Oczywiście, odmówiłam.
Odpowiedź mailowa dyrektorki szpitala na te pytania:
„Loża laminarna wyposażona jest w filtr wstępny klasy HEPA dla ochrony przed zanieczyszczeniem cytostatykami filtra głównego i wylotowego. Dlatego mało prawdopodobne jest, aby przy należytej staranności przygotowywania leku, toksyczne opary pojawiły się w powietrzu”.
Ewa T. poleciła założyć zeszyt ZDARZEŃ NIEPOŻĄDANYCH. Pracownicy mają obowiązek wpisywać do Zeszytu m.in. występowanie niepokojących u siebie objawów w związku z pracą przy cytotoksykach. - Niestety, boją się to robić – mówi Ewa. T. - Objawy uczulenia wpisałam tylko ja i jeszcze jedna techniczka, która już nie pracuje, więc pozostałe techniczki boją się, że jak wpiszą, iż mają uczulenia oraz czują dziwny smak w ustach, to też stracą pracę.
Odpowiedź mailowa dyrektor Ireny Petryny:
„Kierownik Apteki nigdy nie zgłaszała przypadków uczuleń i dziwnego smaku w ustach. W aptece jest prowadzony Zeszyt zdarzeń niepożądanych, jednakże kierownik apteki nie informowała ani dyrekcji, ani pełnomocnika ds. jakości o występowaniu zdarzeń niepożądanych”.
Kto wywołuje konflikty?
Kierowniczka apteki zorganizowała zebranie personelu apteki i zaprosiła na nie Społeczną Inspektor Pracy. Do spotkania doszło 24 stycznia 2012 roku.
Na tym spotkaniu od razu zrozumiałam, w jakiej sytuacji znalazła się kierowniczka Apteki – mówi Społeczny Inspektor Pracy. - Dyrektorka napuściła techniczki, by zdyskredytować i podważyć autorytet pani kierownik apteki i pani mgr Ewy T., wywołała konflikty pomiędzy techniczkami a kierowniczką i Ewą T., a następnie oskarżyła o wywołanie konfliktu kierowniczkę. Zwróciłam na tym spotkaniu uwagę, że sprawy trudne rozwiązuje się w komórce organizacyjnej z udziałem kierownika, nie na forum szpitala. Podkreśliłam, że techniczki zrobiły ogromną krzywdę Ewie T., podważając jej umiejętności, doświadczenie i dyplom zawodowy, bo cały szpital naśmiewa się z magister farmacji, że nie umie dodać 2+2. Pamiętam, że jedna z techniczek powiedziała, że nie zdawały sobie sprawy, że to się tak szeroko odbije, że nie takie były ich intencje - nie zaprzeczyły, że napisały do dyrektorki bezpodstawne donosy na Ewę T. Kierowniczka apteki poinformowała mnie, że po tym spotkaniu atmosfera pracy w aptece polepszyła się. To nie spodobało się dyrektorce. Zaczęła mnie dyskredytować w oczach załogi jako Społecznego Inspektora Pracy.
Proszę to opisać
- Po roku miałam dość tej pani, tego szpitala i Olsztyna – mówi rozgoryczona Ewa T. - Dyrektorka rozstając się ze mną stwierdziła, że „nie spełniłam jej oczekiwań”.
- A jakie były pani oczekiwania? (domyślałam się, że miałam „załatwić” kierowniczkę apteki). - zapytałam dyrektorkę.
- „Bo mnie o co innego chodziło”- na to odparła Irena Petryna.
- „W szpitalu podstawową rzeczą jest współpraca. Jeśli nie ma współpracy, to taki szpital nie ma prawa istnieć, bo szkodzi pacjentom” - powiedziałam dyrektorce.
- „Ja też liczyłam na większą współpracę”- odparła na to dyrektorka.
Powiedziałam też, że nie wolno narażać zdrowia tych młodych kobiet, przecież one są młode, będą chciały mieć dzieci.
- „Tam wszystko jest w porządku”- odparła spokojnie dyrektorka. Pogratulowałam jej dobrego samopoczucia.
Kocham swoją pracę, miałam ambicję stworzyć w Olsztynie najlepszą pracownię cytostatyczną na północy Polski, ale okazało się to niemożliwe - mówi Ewa T. - Wyjeżdżam z tego miasta, dla którego miałam tyle sentymentu, wstrząśnięta, że mogą być tolerowane takie stosunki w szpitalu przez organ prowadzący (za szpital odpowiada marszałek województwa – przyp. mój). Dlatego postanowiłam to panu opowiedzieć, bo o tym co wyprawia Irena Petryna w tym szpitalu powinna jak najszybciej dowiedzieć się opinia publiczna i odpowiednie organy. Szpitalem nie wolno zarządzać poprzez skłócanie ludzi, napuszczanie ich na siebie, manipulowanie nimi, zmuszania do łamania prawa i standardów. Ktoś, kto tak postępuje, nie ma prawa zarządzać szpitalem!
Kierowniczka apteki trafia do szpitala
Po wysłuchaniu opowieści mgr farm. Ewy T. zwróciłem się do dyrektorki szpitala Ireny Petryny z prośbą o spotkanie 7 maja. Otrzymałem odpowiedź odmowną. Nie otrzymałem też zgody, na przybycie do szpitala i rozmowę z personelem apteki. Wobec tego wysłałem swoje pytania mailem. Moje pytania wywołały atak dyrektorki na kierowniczkę apteki Elżbietę M. Gdy próbowałem dotrzeć do kierowniczki apteki, okazało się to niemożliwe, bowiem po rozmowie z dyrektorką, która zapowiedziała, iż postawi ją przed Zespołem Etycznym, poczuła się źle i następnego dnia, 9 maja trafiła do szpitala jako pacjentka, na kardiologię. Tę informację uzyskałem od Społecznego Inspektora Pracy.
Mimo nieobecności Elżbiety M. zebranie 9 maja się odbyło, z udziałem kadry zarządzającej, Zespołu Etycznego, przedstawicieli związków zawodowych, kierowników komórek, działu kadr. Na tym zebraniu nieobecna kierowniczka apteki została przez dyrektorkę werbalnie zlinczowana, oskarżona o spowodowanie zainteresowania się dziennikarza pracą apteki. Dyrektorka powiedziała, że myślała, iż po umorzeniu śledztwa w sprawie mobbingu, które to oskarżenie okazało się oszczerstwem**, będzie spokój w szpitalu. Z pytań, które otrzymała od redaktora Sochy, wynika, że szpital truje pacjentów.
Dyrektorka z długiej listy pytań zacytowała tylko kilka. Po raz kolejny też zniesławiła niepracującą już mgr farm. Ewę T., sugerując, iż z poprzednich miejsc pracy została też wyrzucona, niestety, nie może podać powodów...
Adam Socha
* Tytuł jest hasłem wyborczym PSL. Irena Petryna jest działaczką tej partii. Wcześniej była posłanką, wicemarszałkiem i dyrektorką oddziału NFZ. Dyrektorką Szpitala Płucnego jest od 2005 roku. Szpital podlega marszałkowi województwa.
** Prokurator Rejonowy w uzasadnieniu umorzenia śledztwa o mobbing nie stwierdził, że oskarżenia wobec dyrektorki były fałszywe, a jedynie, że nie jest w stanie rozstrzygnąć, czy mobbing miał miejsce, pomimo że jedna z pokrzywdzonych przeżyła zawał serca, druga – po rozmowie z dyrektorką – zemdlała i doznała mikrowylewu, trzecia pokrzywdzona przez pół roku musiała się leczyć psychiatrycznie, ponadto zjawisko mobbingu w szpitalu potwierdziła ankieta PIP.
Osoby pokrzywdzone przez dyrektorkę, które zeznawały w śledztwie, złożyły zażalenie do sądu na umorzenie śledztwa i to sąd oceni, czy pracownicy byli mobbingowani, czy też nie. Na temat śledztwa prokuratury napiszę odrębny tekst.
*** Zdjęcie z uroczystego przecięcia wstęgi w nowej aptece szpitalnej pochodzi z archiwum redakcji "Nowe Życie Olsztyna", kóre publikujemy za zgodą redakcji. Na zdjęciu od lewej: dyrektorka Szpitala Płucnego, Irena Petryna, kierowniczka apteki, Elżbieta Majewska i marszałek Jacek Protas.
Od redakcji portalu:
Odpowiedzi dyrektor Ireny Petryny na pytania red. Adama Sochy zostały wysłane dopiero 11 maja, a więc już po zesłaniu do druku majowego wydania miesięcznika „Debaty”. Toteż dopiero w wersji Internetowej autor mógł zacytować te odpowiedzi. Również w tej wersji autor uściślił kilka informacji podanych w „Debacie”, na które uwagę zwrócili mu pracownicy apteki.
Skomentuj
Komentuj jako gość